Ten kierunek dotyczy dwóch warstw lektury – i tych najprostszych, cisnących się pod powieki obrazów rodzących się w czasie pierwszego czy pobieżnego czytania wierszy, i odczuć osadzonych już głębiej, po uważnej analizie. „Północną przestrzeń” tej drugiej płaszczyzny dopełniają oszczędność środków wyrazu, rytm i melodia języka Sąsiadek. Wybranych poetek jest dziesięć, każda jest osobna i każda mówi niepodrabialnym językiem, ale wszystkie głosy można spiąć hasłem chłodnej precyzyjności.
Zofia Bałdyga, tłumaczka czeskich poetek, wybrała twórczynie debiutujące w ostatniej dekadzie. Występują w tym zbiorze zarówno młode, debiutujące bardzo wcześnie dziewczyny, jak i dojrzałe kobiety – urodzone w latach 60. Wszystkie ich teksty stanowią małą panoramę współczesnej czeskiej poezji. Soczewkę, w której skupia się różnorodność perspektyw i słownych gier.
Brak tu wspólnego programu, nie mówiąc już o manifeście poetyckim, ale osobne głosy mówią o podobnym doświadczeniu.
Rdzeniem i mięsem tych opowieści jest codzienność, proza życia. Wspólne jest też dystansowanie się do opowiadanych zdarzeń czy odczuć.
To zbiór zapisanych obserwacji, z których podmiot liryczny zdaje nam raport. Trudno w tym tomiku znaleźć taki utwór, podczas którego lektury jesteśmy w stanie poczuć intensywność, zatracenie się we frazie. Nie o to zresztą zapewne też chodzi. Tym bardziej imponuje sposób, w jaki autorki potrafiły sprawić, że przy odczuwalnym oddaleniu emocjonalnym udaje im się kreślić czasem bardzo zmysłowe i intensywne obrazy.
Zmysłowość dotyczy zazwyczaj relacji z krajobrazem, przestrzenią miejską, czasem. Tak jest u Marie Iljašenko czy Jitki N. Srbovej. Oszczędność frazy, surowość zdań tylko wzmacniają odczucia opisywanego wilgotnego mchu czy ostrej kory drzewa. Czytamy opis światła, a odczuwamy chropowatą fakturę budynków czy pulsowanie wzburzonego morza. U Iljašenko głównym bohaterem jest las, nasycony kolorem, zapachami: „rozgarnij rękami niebieską trawę”, ale też przetrącony lekko, trochę zagubiony człowiek: „trochę poturbowani, ale jeszcze zdolni nabrać ostrości”. U Srbovej uwaga koncentruje się na zderzeniu rzeczywistych, realistycznych historii z surrealistyczną narracją. Poetka nasycone emocjami historie opowiada za pomocą najprostszych środków. Nie jest to jednak asceza, ale raczej dążenie do komunikatywności.
Z kolei Anna Beata Háblová posługuje się abstrakcją. Zdania są wyczyszczone do minimum z przymiotników. Przypominają bolesne komunikaty. Ubrane w kostium oszczędności słownej, dźwięczą tym wyraziściej. Obrazy grabarzy kupujących marynarki w centrum handlowym, przestrzeni miasta, pustych ulic, ciszy obecnej w czasie rodzinnego obiadu tworzą melancholijne kadry. Czytając te wiersze, trudno odpędzić się od muzycznego skojarzenia z wersem z Pablopavo z płyty Ladinola: „Niedzielny wieczór niesie takie cisze, których nie zagada radio ani z netu film”.