Minimalistyczna, kontrastowa grafika okładki nie zapowiada aż takiego bogactwa zawartości, zarówno w warstwie fabularnej, jak i wizualnej. Przejmujący chłód, który nagle przebiega po plecach, tak że chce się odruchowo otulić kocem; zapach lasu o świcie, niespodziewanie wypełniający naszą miejską kuchnię, oraz paleta dźwięków dzikiej przyrody wciskająca się do uszu – to wrażenia, jakie towarzyszą podczas lektury tej książki. Łosie w kaczeńcach są opowieścią o fascynacji naturą i determinacji, by uchwycić jej cząstkę. „Człowiek to takie dziwne zwierzę bez pazurów, kłów i futra, które często potrafi działać wbrew sobie” – piszą autorzy. Takim działaniem na przekór umiłowaniu wygody jest próba zatrzymywania w kadrze piękna świata zwierząt. Efekt jest często nieadekwatny do nakładów pracy fotografa. Jak więc fotografować dziką przyrodę? „Każdą klęskę traktować jako nowe doświadczenie, a każdy sukces jako motywację do dalszego działania”. W nagrodę za cierpliwość można na bałtyckiej plaży spotkać nawet berniklę kanadyjską. Książka odkrywa przed nami nieznane zachowania znanych gatunków: tytułowych łosi, lisów, bobrów, łysek, czapli czy mniej popularnych zimorodków i grubodziobów. Konstrukcja fabuły pozwala swobodnie zanurzyć się w pięknie biebrzańskiej przyrody i odbyć własną podróż w wyobraźni.
Czytaj także
Dzikie miasta
—
Łukasz Łukasik, Magdalena Sarat
Łosie w kaczeńcach. O czym milczy Biebrza
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020, s. 448