Pod tynkiem było ze sto warstw, każda kolejna bardziej szara, nawet cegły na samym spodzie wybarwiły się na sino, framugi okien też pokryły się ciemnym nalotem, a szyby, szyby chyba bardziej zaciemniały, niż wpuszczały do mieszkań światło. Ta kamienica, ledwie kilka kroków od wałbrzyskiego rynku, byłaby idealną definicją szarości, gdyby nie to, że na samym środku elewacji, na wysokości drugiego piętra, coś irracjonalnie błyskało. Ktoś pomalował jeden z balkonów na jaskrawy odcień żółtego, jakby chciał tej szarości powiedzieć „od nas precz”. Chociaż minęło już kilka lat, ten żółty prostokąt jest moją mentalną pocztówką z Wałbrzycha.
Bo balkony mają w sobie coś, co działa na wyobraźnię.
Przecież najsłynniejsza, multiplikowana później w wielu wariantach w kinie, literaturze i sztuce, scena miłosna to scena balkonowa z Romea i Julii. Scena dopowiedziana, bo w sztuce Szekspira gdy Romeo zakrada się do ogrodu Kapuletów, Julia podchodzi do okna, i nie jest nigdzie wspomniane, że chodzi o okno balkonowe – ba, Szekspir nawet słowa balcony czy balcone nie mógł znać, bo nie istniało w ówczesnym angielskim. Nie był też nigdy w Weronie, a do budynku, w którym rzekomo mieszkała Julia, balkon dobudowano już w XX w. A jednak masowymi wyobrażeniami o miłości zawładnął balkon, pod którym stoi zakochany chłopak.
W balkonach jest też coś umownego, jakieś, co za dosłowność, zawieszenie. To przestrzeń dająca poczucie osobności i prywatności, ale chyba jednak bardziej wspólna.
W czasach studenckich wynajmowałam mieszkanie, do którego wchodziło się bezpośrednio z odsłoniętej loggi. Właściciel przerobił jeden większy lokal na dwa mniejsze i naprawdę kreatywnie zoptymalizował przestrzeń: moje przyjaciółki i ja przechodziłyśmy z klatki schodowej na balkon, a z balkonu od razu do pokoju. Zamek był wmontowany we framugę okienną. Wytrzymałyśmy tam tylko kilka tygodni, wciąż czułyśmy się jak w akwarium, jakbyśmy nigdy nie były naprawdę u siebie.
Okno bardziej oddziela od świata, balkon demontuje poczucie prywatności, jest raczej łącznikiem z tym, co na zewnątrz. Zwłaszcza w pandemii, gdy w czasie kolejnych lockdownów tak wiele osób utkwiło w czterech ścianach, balkony stały się namiastkami ogrodu, powietrza, ekwiwalentem ogródka.
Stały się też trochę bardziej przestrzeniami społecznymi. W internecie właściwie codziennie pojawiały się nagrania ze spontanicznie organizowanych na balkonach koncertów czy recitali.
Balkon przecież świetnie nadaje się na miejsce obserwacji. Jeden z warszawskich balkonów był główną sceną i niezbędnym elementem ataku Organizacji Bojowej PPS na warszawskiego generała-gubernatora Skałona. To właśnie stamtąd w sierpniu 1906 r. główna zamachowczyni Wanda Krahelska rzucała w powóz Skałona bomby.
Zamach się nie udał, generał-gubernator przeżył, Krahelska trafiła przed sąd, a świadkowie zeznawali, że w dniach poprzedzających zamach często widywali ją na balkonie. Wanda Krahelska chciała się kształcić na artystkę i zastanawiam się, czy kiedy w wynajętym mieszkaniu czekała na sygnał od innych spiskowców, przypominała sobie obraz Maneta o tytule, oczywiście, Balkon. Czy w taki sposób aranżowała tę scenę: kuta balustrada, otwarte szeroko okiennice, jakaś roślina, krzesło, na którym można przysiąść i być trochę w mieszkaniu, a trochę już poza domem. Wystawić twarz do słońca albo odetchnąć wieczornym świeżym powietrzem. Zerknąć na sąsiada, który również wychodzi na swój balkon, może zamienić kilka słów. I czekać.