Zbiór opowiadań Tęsknota za innym światem to już trzecia książka Ottessy Moshfegh przetłumaczona na język polski po niesłusznie niezauważonej, opublikowanej przez W.A.B. Byłam Eileen oraz świetnie przyjętym Moim roku relaksu i wypoczynku, którym zajęła się Anita Musioł, redaktorka z Wydawnictwa Pauza. To właśnie jej zawdzięczamy też kolejny tom tej autorki – opowiadania, które łączą najlepsze cechy dwóch poprzednich powieści.
Polski czytelnik wciąż nie ma okazji poznać debiutu amerykańskiej pisarki, ale trzy przetłumaczone pozycje zarysowują już wyraźny obraz cech dla tej prozy charakterystycznych. Byłam Eileen opowiada historię 20-latki pracującej jako sekretarka w zakładzie poprawczym w małej amerykańskiej miejscowości. Eileen z perspektywy kresu swojego życia opowiada o przełomowym momencie – czasie, w którym kilka niespodziewanych zdarzeń popchnęło ją do radykalnego zerwania z ojcem alkoholikiem, małym, dusznym miasteczkiem i wszystkim, co do tej pory znane. Jej spojrzenie na siebie z przeszłości jest bezwzględnie szczere. Słowa są chłodne, ostre i przenikliwe niczym wspominane przez nią sople lodu wiszące nad gankiem domu. Nie jest to postać, którą łatwo obdarzyć sympatią – Eileen nie przestrzega zasad higieny, jest skrajnie samolubna i uważa się za lepszą od wszystkich, którzy ją otaczają, choć jest dokładnie taka sama jak oni. Czytanie starych numerów „National Geographic” i ogólne obrzydzenie odczuwane wobec całego świata robią z niej w jej własnych oczach intelektualistkę. Wydaje się wycofana i nieszkodliwa, tymczasem Moshfegh stopniowo odsłania przed nami okrucieństwo, do którego jest zdolna, i co ciekawe – mamy pewność, że nigdy nie będzie go żałowała. To proza uderzająco chłodna, posuwająca się w swoim precyzyjnym realizmie do kronikarskiego niemal opisu wszystkich obskurnych detali: plam potu pod pachami, pryszczy, mysich odchodów, zapachu przetrawionego śmieciowego jedzenia i alkoholu. Co zaskakuje, nie zmienia to jednak faktu, że im lepiej poznajemy Eileen i coraz to gorsze jej cechy, tym mocniej z nią, niemal mimowolnie, empatyzujemy. Niepostrzeżenie Moshfegh doprowadza nas do granicy, na której budzimy się zaskoczeni tym, co jesteśmy w stanie usprawiedliwić, i na nowo musimy rozważyć, co oznaczają dla nas oczywiste kwalifikacje moralne.
Mój rok relaksu i wypoczynku z kolei przenosi nas na przeciwny biegun usytuowania społecznego postaci. Tutaj główna bohaterka jest zamożna i świetnie wykształcona, nie ma jednak ochoty korzystać z perspektyw, które się przed nią otwierają. Podczas gdy Eileen wybiera działanie, ona decyduje się na radykalne wycofanie z codziennego życia. Sen, silne lekarstwa uspokajające zażywane w niedozwolonych ilościach i rzadkie wyjścia po kawę do sklepu za rogiem mają wypełnić jej cały rok. Wydaje jej się, że nie potrzebuje nikogo i niczego poza ciszą, pustką umysłu i snem. Co ją doprowadziło do takiego stanu? – zastanawiamy się w trakcie lektury i nie otrzymujemy spodziewanej odpowiedzi, na próżno szukamy traumy, przerażającego doświadczenia. W jej życiu nie wydarzyło się spektakularne zło, co nie zmienia faktu, że ma prawo czuć się właśnie tak – skrajnie źle. Hibernacja wydaje się jedynym wyjściem. Znów o wydarzeniach opowiada nam bezpośrednio monolog głównej bohaterki i po raz kolejny jest idealnie dopasowany do jej osobowości. Eileen była bezpośrednia i wulgarna, senna bohaterka Mojego roku… opowiada płynnie i melancholijnie, jej wyciszony przez tabletki głos dobiega do nas z oddali. By poprawić sobie humor, Eileen kradła, bohaterka Mojego roku… nawet przez sen robi kosztowne zakupy. Obie są samotne i zdesperowane, by uwolnić się od cierpienia. Obie nie potrafią komunikować się z innymi, nie są w stanie okazać życzliwości nawet samym sobie. Pomimo różnicy w wykształceniu i sytuacji materialnej, pomimo odmienności w narracji na pewnym podstawowym poziomie są takie same.