Zamieszczony obok wiersz otwiera debiutancką książkę Antoniny Tosiek storytelling (Wrocław 2021). Debiut ten na pewno nie przejdzie bez echa, także ze względu na problematykę, którą podejmuje młoda autorka. Wiejskość, chłopskość, ludowość, prowincjonalność… Od pewnego czasu toczy się ożywiona rozmowa na temat historii i teraźniejszości polskiej wsi, w której biorą udział przedstawicielki i przedstawiciele różnych dziedzin nauki, ale też artystki i artyści. Jej celem jest rewizja obrazu wsi, który funkcjonuje w zbiorowej świadomości. Sztuka – w tym także literatura – odegrała w wytworzeniu tego obrazu znaczącą rolę, dlatego rewizja dokonująca się na jej terenie jest tak ważna. Pojawiła się w ostatnich latach grupa autorek i autorów skłonnych zmierzyć się z dotychczasowymi sposobami przedstawiania „wsi” i „ludu”. Nie wszystkie próby kończą się powodzeniem: niektórym piszącym udaje się przedrzeć przez zastane – i zastałe – formuły, klisze i wyobrażenia, inni, zazwyczaj mimowolnie, przyczyniają się do ich utrwalenia. Niemniej rozmowa trwa i tom Tosiek potraktować można jako deklarację włączenia się w nią i stanięcia po stronie dokonującej się rewizji.
Czysta opowieść
Charakterystyczne przy tym, że zarówno w tytule całego tomu, jak i w tytule otwierającego go wiersza poetka sięga po słowa zaczerpnięte z obcych języków, a zarazem takie, które już jakoś się w polszczyźnie zadomowiły. Co się dzieje, kiedy zamiast zwykłego „opowiadania historii” pojawia się angielskie storytelling? Autorka osiąga się w ten sposób przynajmniej dwa cele. Po pierwsze – mamy tu nawiązanie do metody badawczej, stosowanej w socjologii i innych naukach, polegającej po prostu na słuchaniu, w jaki sposób ludzie opowiadają o samych sobie. Słuchaniu i rejestrowaniu – bez ingerowania w ich opowieść. W ten sposób zasygnalizowana zostaje perspektywa przyjęta w całym tomie: głos autorski przestaje być tu głosem uprzywilejowanym. Akcent pada na wielogłos, na próbę wysłuchania i zapisania stories zaczerpniętych bezpośrednio z interesującego autorkę świata. Oczywiście, inaczej niż w naukowym storytelling, opowieści te ulegają przetworzeniu, ale celem owego przetworzenia nie jest ich ujednolicenie i podporządkowanie jakiemuś nadrzędnemu punktowi widzenia, lecz raczej wydobycie najistotniejszych napięć, które owe historie ujawniają.
Drugi cel jest z pierwszym trochę zbieżny, a trochę sprzeczny. Użycie zapożyczeń zawsze wytwarza pewien dystans do tego, co przedstawiane, ustawia nas – czytających – w roli obserwatorów, podkreśla naszą obcość względem opisywanego świata. To nie o nas będzie tu mowa, lecz o kimś innym, z kim nie mamy nic albo prawie nic wspólnego… Tak więc to ryzykowny zabieg – ale chyba konieczny. Bo chodzi o to, żebyśmy równocześnie zdobyli się na dystans wobec tego, co nosimy w głowach – naszych własnych wyobrażeń na temat „ludu”. Zbitka folk vanitas to uderzenie w coś, czym te wyobrażenia na ogół karmimy: z jednej strony w ciążenie ku „biesiadności”, ku folkowi rozumianemu jako zabawa elementami ludowej kultury, z drugiej – w skłonność do ujęć sentymentalizujących, opowiadających o świecie, którego już nie ma lub który „odchodzi na naszych oczach”. Jedno i drugie ujęcie – zdaje się mówić poetka – nie pozwala nam zobaczyć tego, co jest: „wieś” i „lud” stają się w ten sposób fantazmatami, utrudniającymi poznanie i zrozumienie rzeczywistej wsi i jej obecnych mieszkańców.