Większość książek jest skazana na zapomnienie. I nie ratuje przed nim nawet Nagroda Nobla: któż jeszcze katuje się wzniosłymi rozważaniami Rudolfa Euckena o „religii uniwersalnej” albo wzrusza opisami chłopskiej doli pióra Henrika Pontoppidana? Są i ośmiotysięczniki, Odyseja, Czarodziejska góra i parę innych. Korona literatury. Trzeba przeczytać. Z obowiązku szkolnego albo towarzyskiego. Czyta się więc. Nawet „pochłania”. Najczęściej w wieku licealnym albo studenckim. Są i takie fenomeny jak Mistrz i Małgorzata, które czytać będzie się zawsze z własnej i nieprzymuszonej woli.
Ale zapomnienia książek też nie są jednakie. Są dzieła od lat nieobecne w księgarniach, które jednak mają swoje głęboko zakonspirowane fankluby, przekazujące sobie z pokolenia na pokolenie zaszyfrowaną wiadomość: „Musisz to przeczytać”. Książką tak właśnie zapomnianą wydaje się Zeno Cosini Itala Sveva. Dlaczego tę osobliwą powieść, jedną – słowo honoru! – z najbardziej frapujących powieści XX w., wydano w powojennej Polsce tylko raz, w 1966 r., to zagadka. W końcu jej autor, żydowskiego pochodzenia triesteńczyk, Ettore Schmitz (Svevo to pseudonim), był ważną postacią w biografii Jamesa Joyce’a, a w Ulissesie da się ponoć odnaleźć ślady jego małżonki i wzorowanej na niej Augusty, żony tytułowego Zena. A i Triest, gdzie toczy się akcja powieści, stał się – za sprawą „Zeszytów Literackich” – miastem w jakiejś mierze „kultowym”. Jakkolwiek by było: na Allegro egzemplarza nie kupi się poniżej 100 zł, a na moim, wypożyczonym z biblioteki stemple z datami zwrotu są dowodnym śladem regularnych wypożyczeń, ba, na s. 220 ktoś dopisał nader trafny w tym miejscu komentarz: „Rewelacja!” – widać, że Zena Cosiniego czytują prawdziwi znawcy.
Pełny oryginalny tytuł powieści – wydanej po raz pierwszy w 1923 r. – to La coscienza di Zeno. Włoskie słowo coscienza może oznaczać „sumienie” albo „świadomość”. Trudno ten dylemat rozstrzygnąć, więc zgodnie z pradawną regułą, że tłumacze opuszczają to, czego nie rozumieją, przekłady angielski i polski noszą tytuł Zeno Cosini. Skrupulatniejsi Niemcy zdecydowali się na „sumienie”, choć to wybór nieoczywisty. Bo powieść to rzekomo zapiski, które na zlecenie psychoanalityka sporządza jego pacjent, co wskazywałoby raczej na „świadomość”.
Zena Cosiniego polubić niełatwo. Bogaty z domu, nie musi pracować, a odziedziczoną przezeń firmą handlową zarządza już drugie pokolenie menedżerów, trzymających go z daleka od jakichkolwiek interesów. Pędzi dostatni, acz próżniaczy żywot, coś tam studiuje, ale bez entuzjazmu, wreszcie postanawia się ożenić – ożenić, by mieć żonę. Jego niezgrabne zaloty do pięknej Ady i błyskotliwej Alberty, córek znajomego z triesteńskiej Giełdy, nieporadne i pełne gaf, kończą się klęską. Więcej szczęścia ma Zeno u trzeciej, Augusty, zezowatej i mało rozgarniętej, choć poczciwej. Zyskuje wreszcie upragnioną żonę, którą oczywiście zdradza: wykorzystując rozpaczliwą sytuację materialną młodej kobiety, czyni ją swoją kochanką, traktuje dość podle, a gdy owa Carla wreszcie ma szansę znaleźć prawdziwe oparcie w mężczyźnie, pragnącym się z nią ożenić, czyni wszystko, by to małżeństwo udaremnić. Na szczęście jego wysiłki są równie nieporadne jak kiedyś jego zaloty i pozostają bezskuteczne.