Czego szuka Pani w literaturze?
Literatura daje szansę równoczesnego zbliżenia i oddalenia. Dla osoby ze skłonnościami symbiotycznymi to idealna forma – angażuję się, ale nie muszę od razu zlać się z perspektywą narracyjną i przejąć czyichś emocji.
W jaki sposób Pani pracuje?
Nad każdą z książek zupełnie inaczej. Ponadto z każdą powieścią jest coraz trudniej: trzeba uważniej i ostrożniej przyglądać się własnej narracji, szukać nowych ścieżek. Do pliku tekstowego podchodzę jak do jakiegoś obcego miejsca, w którym przez wiele miesięcy trzeba zamieszkać, poznać społeczność, zaplanować, co z nią zrobić.
Co najchętniej Pani czyta?
Czytaj także
Michał Kaźmierczak, „O babkowym czekaniu”
Powieści. Lubię krążyć między odległymi książkami i kontekstami, szukając punktów odniesienia, które nagle okazują się bliskie i zaczynają przeplatać się z codziennym doświadczeniem. Na przykład pisząc ten tekst, krążyłam myślami pomiędzy Świetlistą republiką Andrésa Barby, Dziennikami Janusza Korczaka, Archiwum zagubionych dzieci Valerie Luiselli a własnym doświadczeniem w pracy z dziećmi. Niektóre książki wpisują się w moje życie niemal tak samo wyraźnie jak własne przeżycia albo nagle zaczynają z nim korespondować. Pamiętam, co się działo, kiedy pierwszy raz czytałam Jolantę Brach-Czainę, Hertę Miller czy Ilonę Witkowską.
Jaką funkcję może współcześnie spełniać / spełnia literatura?
Może zatrzymywać, zmieniać prędkość i pokazywać złożoność świata w najprostszy z możliwych sposobów. Jedynym porównywalnym z tym doświadczeniem jest dla mnie chodzenie po górach. Czytanie może uratować nasze neurony przed nadmiarem informacji, których nigdy w historii świata nie było tak dużo. Od czasu upowszechnienia się internetu, a więc od pierwszych lat XXI w., wyprodukowaliśmy tyle samo informacji co od czasu wynalezienia druku w 1450 r.