fbpx
Łukasz Garbal czerwiec 2012

Pisarze w czasach Gomułki

Książka Konrada Rokickiego jest bardzo potrzebna – zapełnia lukę zarówno w wiedzy o historycznych „faktach”, jak też w „postawie” badawczej.

Artykuł z numeru

Jak pamiętamy o Żydach?

Jak pamiętamy o Żydach?

Relacje między pisarzami a władzą w czasach autorytarnej Polski Ludowej to jeden z tych skomplikowanych tematów, z którymi trudno się zmierzyć. Pisanie o tych problemach może się kojarzyć niemal z ówczesnym układaniem listów protestacyjnych: waga każdego sformułowania była tam nie mniejsza niż w dyplomacji, słowa zaś nabierały znaczeń trudno dziś czytelnych, a niosących określone konotacje polityczne (napisać „Polska” czy „państwo”?). Historyk piszący o postawach w czasach PRL popada w sytuację bliską schizofrenii, kiedy stara się zachować obiektywizm – brakuje czasem słów nienarzucających interpretacji. Owszem, zamiast „esbecy” (bo wówczas czytelnik już wie, jakie poglądy ma historyk) możemy napisać neutralnie: „funkcjonariusze SB”, ale nie o wszystkim przecież można tak napisać. Zatem już sam język opisu faktów bywa interpretacją (szczególnie jeżeli historyk ucieka od własnego języka, przejmując słownictwo dokumentów wyprodukowanych w MSW – wówczas czytelnik ugina się pod naporem „figurantów”, „LK”, „MK”, „numerów ewidencyjnych” itp.).

Trudność dotyczy zwłaszcza tych zagadnień z historii najnowszej, które domagają się od badacza oceny. Odpowiedzialność historyka nie polega przecież tylko na tym, aby być „przekaźnikiem” faktów. Historyk jest także „tłumaczem”. Samo podanie faktów (ustalenie możliwie pełnego ich obrazu, z wykorzystaniem jak największej ilości źródeł, przy nieprzywiązywaniu się do jednego z nich, czy to będą archiwa IPN, czy wspomnienia świadków) to za mało. Oczywiście ustalenie i przekazanie jak najpełniejszego obrazu faktów jest niezbędne, ale to tylko fundament książki przedstawiającej jakąś „historię”. Same fakty nie wystarczą – bez podania kontekstu mogą nas nawet wprowadzać w błąd; historię czytamy bowiem bogatsi w informacje o zdarzenia, które miały miejsce później. Siedząc w fotelu, oceniamy postępowanie postaci historycznych, dziwimy się nielogicznym (często – na pozór) decyzjom, nie rozumiemy ich emocji („czemu to zdanie, które powiedział Gomułka, tak ich zaszokowało?”), oglądamy film, nie próbujemy zrozumieć motywów postępowania. W historii nie chodzi przecież o to, „kiedy” była bitwa pod Grunwaldem, tylko „dlaczego”.

 

Historia przeciw mitom

W tym miejscu pracy historyka – opisie kontekstu zdarzeń – często dochodzi do zaburzeń, warunkowanych poglądami, nawet nieuświadomionymi. Oczywiście takie zaburzenia są możliwe już wcześniej, przy wyborze faktów, które zostaną pominięte w opisie jako mało istotne, a zamazujące obraz całości. Historyk, przedstawiając zdarzenia, ponosi odpowiedzialność za wybór tego, co w tym opisie wydaje mu się ważniejsze; owszem, sygnalizując swoje wątpliwości, ale nie zrzekając się odpowiedzialności w opisie historii, gdyż w przeciwnym razie zmieniłby ją w strych pełen rupieci. Herodot podawał różne osobliwości – ale jednocześnie je porządkował, a także oceniał. Historia jednak zaczyna się z Tukidydesem – historyk bowiem nie zapisuje mitów, nie utrwala ich jako możliwych faktów: jego zadanie polega na demitologizacji. Bywa ona z natury niemiła, szczególnie przy pracy nad historią najnowszą. Historyk nie jest jednak ani prokuratorem, ani obrońcą: pracując uczciwie, nie powinien nikogo w tej demitologizacji wyróżniać – pomijając.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się