Podręcznikowo wygląda to tak: śniegu jest coraz mniej, bo tylko nocami mróz jeszcze trzyma. Nabrzmiewają pąki wierzb, zakwitają wawrzynek wilczełyko i przebiśniegi. Zimorodki budują w skarpach rzek i strumieni swoje norki. Budzą się borsuki, ich tropy można coraz częściej znaleźć w brudnym śniegu i błocie. Wracają żurawie, ich klangor niesie się po łąkach i polach. Znikają gile, śnieguły, jemiołuszki. Spłowiały przez zimę pejzaż nasiąka wodą, a wraz z nią i kolorem. Jest koniec lutego – jeszcze nie puściło zupełnie, ale już wiadomo, że na pewno puści. Taki jest spodzimek – najkrótszy okres najdłuższej pory roku – czyli zimy. Tyle podręcznik z dziedziny fenologii.
Teraz Lwów – wiosna 1943 r. Sergiusz Riabinin przyjechał do miasta na chwilę, spieszy się na spotkanie z siostrą. Jeszcze niedawno przemierzał lwowskie ulice jako dumny student Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego tutejszego uniwersytetu. Wojna i okupacja wypędziły go jednak z powrotem do domu – do Lublina. Próbuje tam przetrwać, udzielając prywatnych lekcji gry na fortepianie.
W pewnym momencie Riabinin zatrzymuje się przy kiosku. Jego uwagę zwraca skrzyneczka wystawiona przy kioskowym okienku. Rosną w niej jakieś chwasty, „zwykłe chabazie”, jak sam napisze po latach. Z kiosku wychyla się brodata, pucułowata twarz, „zupełnie jak jakiegoś prawosławnego świętego”.
– A co to za rośliny? – pyta Riabinin po polsku, zapominając o papierosach.
– To obserwatorium fenologiczne – pada odpowiedź po rosyjsku. – Pan wie, co to jest fenologia?
Tak właśnie Sergiusz Riabinin poznaje prof. Nikolaia Smirnowa – uczonego z Leningradu, który na skutek wojennej zawieruchy znalazł się we Lwowie i próbuje wiązać koniec z końcem, prowadząc skromny kiosk z mydłem i powidłem.
Dzięki tamtemu spotkaniu Riabinin stanie się ojcem współczesnej polskiej fenologii, czyli dziedziny nauki zajmującej się badaniem zależności między czynnikami klimatycznymi a okresowo występującymi zjawiskami w przyrodzie ożywionej.
Phaínomai to po grecku „przejawiam”, „pokazuję się”. Siedzący w swoim kiosku prof. Smirnow wpatrywał się w swoją skrzynkę obsadzoną gatunkami wskaźnikowymi, bo, jak sam tłumaczył Riabininowi w jednym z listów, codzienna krzątanina uniemożliwiała mu wycieczki do lasu i na pola. Wyczekiwał jednak „przejawienia”. Był przekonany, że jest ono elementem rytmu świata. Źródła tego rytmu upatrywał w Bogu, podobnie zresztą jak Riabinin, który dawał swoim przekonaniom wyraz nie tylko w pracach naukowych, ale też w niezbyt udanej poezji.
Czytaj także
Z głębi ciemnego lasu
Fenolodzy obserwują pory kiełkowania, kwitnienia, owocowania i zrzucania liści przez rośliny, przyloty i odloty określonych gatunków ptaków, zapadanie w sen zimowy niektórych ssaków. Wpatrują i wsłuchują się w przyrodę, by w odpowiednim momencie móc powiedzieć: to już!
Na podstawie tych obserwacji udało się im wyznaczyć aż 11 pór roku: przedwiośnie (zwane przez Riabinina wiosną pstrą), pierwiośnie, pełnię wiosny, wczesne lato, pełnię lata, późne lato, wczesną jesień, złotą jesień, szarugę jesienną, pełnię zimy i spodzimek – ten, który przyjdzie w lutym.