Klasa długo była w kulturoznawstwie pojęciem niemym, bezwolnie wchłoniętym przez spory tożsamościowe. Proces ten jest uważnie analizowany przez Wielgosza na przykładzie rozwoju kapitalizmu i towarzyszących mu urasowienia (sprowadzenia różnic klasowych do poziomu ras) oraz orientalizacji, których wynalezienie okazało się perpetuum mobile obecnego modelu ekonomicznego: opierającego się na wytwarzaniu hierarchii rasowych i tożsamościowych. Aby mógł on funkcjonować, konieczne jest kreowanie wciąż nowych różnic, które odwracają uwagę od złego systemu i kierują gniew na Innego.
Do opisu tej książki bardziej niż tytułowa gra pasuje mi ukute przez Czaplińskiego pojęcie poruszonej mapy. Autor poruszył bowiem całe pole naszej gry w kapitalizm i rasy, które lubimy orientować na Stany Zjednoczone, eksportując tym samym odpowiedzialność oraz teorię rasy poza granice naszego codziennego doświadczenia. Pojęcie to wydaje mi się także adekwatne z uwagi na „geografię wolności i zniewolenia” wspominaną na kartach Gry… i stanowiącą zasadę działania kapitalizmu, nieodłącznie związanego z podziałem geograficznym i kulturowym.
Gra w rasy (obok Polityki wrogości Achille’a Mbembego oraz Lajla znaczy noc Aleksandry Lipczak) wpisuje się w misję krakowskiego wydawnictwa, które jako jedno z niewielu podejmuje trud przypominania czytelnikom o źródłach naszej wiedzy i peryferyjnym statusie Europy aż do XVIII w. Oddanie sprawiedliwości kulturze krajów arabskich i azjatyckich zajmuje wiele miejsca na kartach tej książki, co sprawia, że odsłonięte zostają kolejne mity założycielskie europocentryzmu. Coraz bardziej potrzebujemy budowania takiego poczucia ciągłości czy rozpoznawania długu zaciągniętego u kultur, które podbijaliśmy i drenowaliśmy nie tylko z ich lądu i społeczności, ale także osiągnięć kulturowych i cywilizacyjnych. To fascynująca przeprawa przez największe w dziejach historii odkrycia naukowe, obszerne biblioteki i delikatność zwyczajów. Pozwala nam na spojrzenie na siebie przez pryzmat bycia raczej barbarzyńcami niż tymi, którzy niosą ze sobą oświecenie i mądrość. Z zajmującego wywodu Wielgosza dowiemy się także, że będące efektem najazdów i „odkryć” niewolnictwo nie jest archaiczną spuścizną po wiekach ciemnych; jest nierozerwalnie związane z istotą kapitalizmu, który – zgodnie z podtytułem książki – dzieli i wzajemnie antagonizuje najsłabszych, aby móc nimi skutecznie rządzić (na co wielokrotnie zwracał uwagę Marks, ale jak wiadomo, pod naszą szerokością geograficzną nie odrobiliśmy tej lekcji zbyt pilnie). To najważniejsze przesunięcie, jakiego dokonuje autor. Nie jest to zupełnie nowe odkrycie i dla wielu osób nie jest już nawet zaskakujące, niemniej nie dość go powtarzać. W gruncie rzeczy skala niewolnictwa wzrasta wraz z ekspansją i rozwojem kapitalizmu, ewoluując w nowe formy, które zgrabnie nazywamy globalnym łańcuchem dostaw czy tanią siłą roboczą i minimalizacją kosztów produkcji. Migracja natomiast znajduje się w centrum problemu urasowienia kapitalizmu. Jest sposobem zarówno na zapewnienie taniej i potulnej siły roboczej (bo pozbawionej praw socjalnych i pracowniczych), jak i na poprawę sytuacji materialnej, zaspokojenie ambicji czy uzyskanie wiedzy, które mogą stać się zagrożeniem dla status quo.