Powrót
Przez długi czas wstawałem wcześnie, by pójść na mszę – przed szkołą, pracą, wykładami na uniwersytecie. Tak mogłaby się zacząć ta książka, może z dodatkiem łatwego kalamburu wskazującego, że chodzi o jakieś „poszukiwanie straconego czasu”. Ale czy mogę sobie pozwolić nie tyle na kalambur, ile na dyskurs pierwszoosobowy? Zauważam, że nigdy go nie używałem, chyba że w dyskusjach, polemikach, listach do dyrektora, ale nigdy w esejach czy tekstach o charakterze „profesjonalnym”, czyli filozoficznych bądź krytycznych. Powstaje tu pytanie, czy sięgnąłem po ten dyskurs (…), dlatego że tematyka religii i wiary zdaje się wymagać sposobu pisania z konieczności „osobistego” i zaangażowanego.
I następnie: od samego początku mam wrażenie, że powinienem precyzyjnie wyjaśnić, iż skoro zabieram się do pisania o wierze i religii, to czynię to nie tylko dlatego, że sam na nowo zainteresowałem się tym problemem; zasadnicze znaczenie ma to, że w otaczającym mnie klimacie kulturowym dostrzegam odrodzenie zainteresowań religią. (…) Odrodzona wrażliwość religijna, którą „czuję” wokół mnie, w swej nieokreśloności, w swym niezdefiniowaniu, odpowiada dobrze sformułowaniu „wiara w wiarę”, wokół którego porusza się mój wywód.
Zatem: mieszanka faktów jednostkowych i (ujętych indywidualnie!) faktów zbiorowych. Prawda, że znalazłem się w takim momencie życia, w którym rzeczą oczywistą, przewidywalną, wręcz nieco banalną zdaje się to, że człowiek chce na nowo postawić problem wiary. Postawić na nowo: ponieważ, przynajmniej dla mnie, chodzi faktycznie o powrót do tematyki (używam tego sformułowania, choć niewiele ono mówi), która obchodziła mnie w przeszłości. Nawiasem mówiąc, czy jest rzeczą możliwą, by kwestia wiary nie była stawianiem na nowo? Dobre pytanie, ponieważ jak zobaczymy dalej, konstytutywny aspekt problematyki religijnej stanowi, według mnie, właśnie to, iż jest ona podejmowaniem doświadczenia, które w jakiś sposób już kiedyś miało miejsce. Nikt z nas, w naszej zachodniej kulturze – a być może w żadnej kulturze – nie zaczyna od zera w przypadku pytania o wiarę religijną.
Stosunek do sacrum, Boga, ostatecznych racji istnienia, który jest zasadniczo przedmiotem religii (zastrzegam się raz na zawsze, że pozwalam sobie na używanie tych terminów bez ujmowania ich w ścisłe definicje, przynajmniej w rozwijanej tu formie publicznej rozmowy) – to wszystko problemy, jakich doświadczamy jako rdzenia tych treści świadomości, o których zapomnieliśmy, które odrzuciliśmy, które zepchnęliśmy do jakieś bliżej niesprecyzowanej sfery naszej nieświadomości, a niekiedy wręcz gwałtownie odrzuciliśmy jako zbiór infantylnych wyobrażeń, jako sprawy z innej epoki naszego życia, może nawet błędy, w których tkwiliśmy, a z których chcielibyśmy się wyzwolić.
Kładę nacisk na sprawę „podjęcia”, ponieważ jest ona związana z jednym spośród tematów, które chcę rozwinąć, mianowicie z próbą zdefiniowania „sekularyzacji” jako cechy zasadniczej autentycznego doświadczenia religijnego. Dziś sekularyzacja oznacza, faktycznie i przede wszystkim, pochodzenie z obszaru sacrum, od którego się oddaliliśmy, a który pozostaje jednak aktywny, nawet w swej wersji „upadłej”, wypaczonej, sprowadzonej do czysto ziemskich doczesnych granic itd. Ludzie głęboko wierzący mogą oczywiście odczytać ideę podjęcia i powrotu jako znak, że chodzi tylko o odnalezienie źródła, którym jest zależność stworzenia od Boga; co do mnie, utrzymuję, że byłoby rzeczą równie ważną i znaczącą nie zapominać, iż to odnalezienie jest także uznaniem stosunku z konieczności zagubionego. Tak jak w przypadku zapomnienia o byciu, o którym mówi Heidegger, także i tu (analogia, alegoria; raz jeszcze: filozoficzna sekularyzacja przesłania religijnego?) nie chodzi o przypomnienie zapomnianego źródła poprzez uczynienie go w pełni obecnym, lecz o to, by pamiętać, że zawsze już było ono przez nas zapomniane i że wspomnienie tego zapomnienia i tego dystansu tworzy autentyczne religijne doświadczenie.