Niedługo po tym, gdy wprowadziłam się do nowego mieszkania, dostałam od przyjaciółki biurko, delikatny wiktoriański mebel zaprojektowany jako kobiecy sekretarzyk lub toaletka. Ma cztery wąskie szuflady, po dwie po każdej stronie, i większą szufladę na środku, nad miejscem na nogi siedzącej przy nim osoby, a poza tym różnego rodzaju ornamenty: toczone nogi, z których każda zdobiona jest jedną większą gałką, jak kolano, i kilkoma mniejszymi, wycinane wzory u dołu szuflad, uchwyty przy szufladach w kształcie podłużnych muszli czy łez.
Dwie pary nóg podpierają blat z przodu, a kolejne dwie z tyłu, wszystkie pod bocznymi szufladami. Mimo wymyślnych zdobień to stare biurko jest niezawodnie solidne, niczym ośmionożne zwierzę pociągowe, które przez kilka dziesięcioleci niejedno niosło na grzbiecie, albo dwa takie zwierzęta obok siebie, połączone blatem jak jarzmem. Biurko trzy razy przeprowadzało się razem ze mną. Napisałam przy nim miliony słów – ponad 20 książek, liczne recenzje, eseje, listy miłosne, tysiące maili do mojej przyjaciółki Tiny, w czasach naszego niemal codziennego kontaktu korespondencyjnego, kilkaset tysięcy innych maili, sporo mów pogrzebowych i nekrologów, m.in. dla obojga moich rodziców. Siedziałam przy nim nad wypracowaniami, najpierw jako studentka, potem jako nauczycielka. To biurko było dla mnie portalem do świata i platformą, z której mogłam zarówno wychodzić do innych, jak i zagłębiać się w siebie.
Mniej więcej rok przed tym, gdy przyjaciółka mi je podarowała, były chłopak zadał jej 15 ciosów nożem, karząc ją za to, że od niego odeszła. Mało brakowało, a wykrwawiłaby się na śmierć; przetaczano jej krew na oddziale intensywnej terapii; na całym ciele zostały jej długie blizny, na które początkowo patrzyłam bez jakiejkolwiek reakcji, ponieważ zdolność odczuwania została we mnie zablokowana, może wtedy gdy na co dzień widywałam przemoc w domu, a może dlatego, że gdy niewiele z nas dysponowało językiem do mówienia o tego rodzaju przemocy i niewiele było osób gotowych nas wysłuchać, oczekiwało się od nas, że coś takiego będziemy traktować nonszalancko, jako nic nadzwyczajnego.
Uznano, że to, co zaszło, było jej winą, jak to w tamtych czasach często bywało udziałem ofiar; niedoszły morderca nie poniósł żadnych konsekwencji prawnych; przyjaciółka przeprowadziła się daleko od miejsca zajścia; pracowała dla matki samotnie wychowującej dziecko, która została eksmitowana z mieszkania i zamiast wypłaty dała mojej przyjaciółce biurko, które ona potem przekazała mnie. Jej życie toczyło się dalej i przez wiele lat nie wiedziałam, co u niej słychać, ale odnowiłyśmy kontakt i opowiedziała mi całą historię tamtej napaści, historię, od której serce może stanąć w płomieniach, a świat skuć się lodem.
Ktoś usiłował ją uciszyć. Ona podarowała mi platformę startową dla moich słów. Teraz myślę, że może wszystko, co w życiu napisałam, to przeciwwaga dla tamtej próby zredukowania młodej kobiety do niebytu. Moje pisanie najdosłowniej wyrosło na podłożu tego biurka. (…)