Niezwykle trudno analizować podłoże ideowe działań Władimira Putina, kiedy rosyjskie rakiety spadają na ukraińskie miasta, w których żyłem. Mieszkają w nich ludzie, z którymi się przyjaźnię. W ostatnim czasie czytaliśmy tak wiele komentarzy, usiłujących wyjaśnić nam, co ma Putin w głowie, że zaczynamy się w tym wszystkim gubić. Dlatego najpierw trzeba zadać sobie fundamentalne pytanie: co jego wojska robią w Ukrainie? Przecież Ukraina to nie Rosja. A następnie: jaki cel Putin stawia sobie? Jakimi środkami skutecznie od wielu lat do niego dąży? I jakie czynniki sprzyjają osiągnięciu tego celu?
Cel Putina
W 2005 r. Putin wystąpił przed Zgromadzeniem Federalnym z dorocznym orędziem o stanie państwa, w którym stwierdził, że „rozpad ZSRR był nie tylko największą katastrofą geopolityczną XX w., ale również prawdziwym dramatem dla Rosjan”. Putin nie dąży jednak do prostej restauracji Związku Radzieckiego. Nie jest on w żadnym sensie konserwatystą. Putin jest imperialistą i właśnie marzenie o imperium popycha go do działania.
Podczas jednej z rozmów organizowanych w Castel Gandolfo przez Jana Pawła II Leszek Kołakowski został zapytany przez któregoś z uczestników spotkania, czy uważa, że sowiecka Rosja była haniebną przerwą w chwalebnych dziejach Rosji czy raczej ich kontynuacją. O ile dobrze pamiętam stanowisko samego Kołakowskiego, odpowiedział, że w tym wypadku mieliśmy do czynienia z ciągłością, a nie z zerwaniem. Rosja przeszła jedynie od białego do czerwonego caratu, czyli od białego do czerwonego imperium.
Od 1999 r., czyli od dojścia Putina do władzy, obserwujemy prawdziwość tezy o płynnym przechodzeniu od czerwonego imperium do imperium 3.0. Na ten fakt zwrócił uwagę w 2014 r. Aleksander Kwaśniewski podczas swojego wystąpienia na szczycie Yalta European Strategy w Kijowie. Niespodziewanie zaśpiewał hymny Związku Radzieckiego i Rosji. „Rosja – wyjaśniał zaskoczonym słuchaczom – może zmieniać wiersze, słownictwo, ale nigdy nie zmienia muzyki”.
I choć nie do końca wiadomo, jak traktować ten „żart” byłego prezydenta Polski, to jest w nim pewna prawda – Rosja z kraju postimperialnego staje się krajem neoimperialnym.
Paweł Rojek w wydanej w 2014 r. książce Przekleństwo imperium. Źródła rosyjskiego zachowania postawił tezę przeciwną. Twierdzi, że to, czego doświadczamy w ostatnich latach w Ukrainie, nie świadczy o neoimperialnym przebudzeniu Moskwy, ale raczej o jej postimperialnym skurczu. Niestety, ten skurcz trwa zbyt długo i nic nie wskazuje na to, by miał się zakończyć. W ostatnich latach w samej Rosji najbardziej popularne były dwie tendencje opisujące przyszłość państwa. Związane są one z Aleksandrem Duginem i Władisławem Surkowem. Dugin to ekscentryczny ideolog neoeurazjatyzmu, który jawnie przyznaje się do inspiracji faszystowskich. Surkow natomiast był przez wiele lat naczelnym politechnologiem Kremla, który sformułował głośną doktrynę suwerennej demokracji, będącą oficjalną ideologią pierwszych lat rządów Putina. Zdaniem Rojka polityka Kremla oscyluje obecnie pomiędzy „imperializmem” Dugina, który głosi konieczność budowy kontynentalnego imperium, zdolnego rzucić wyzwanie całemu zachodniemu światu, a „suwerenną demokracją” Surkowa, który chciałby z Rosji uczynić silne państwo narodowe, będące gospodarczą potęgą i atrakcyjnym partnerem dla innych demokracji. Obie wizje są silnie antyzachodnie, jednak „żądza władzy i pieniędzy na razie wydaje się wciąż silniejsza niż pragnienie eurazjatyckiego imperium” (s. 105).