Ów ślad, a właściwie ślady, tropi Adam Lipszyc, znakomity tłumacz i literaturoznawca. W nowej książce pt. Melville. Ostatki tożsamości dostrzega ważkie figury w twórczości tego pisarza i z energią wykładowcy nieformalnego Uniwersytetu Muri im. Franza Kafki uzasadnia ich znaczenie: od debiutanckiej powieści Taipi aż po jego literacki testament, czyli nowelę Billy Budd, opublikowaną w 1924 r. (po ponad 30 latach od jego śmierci). Poza tym znajdziemy tutaj wielopoziomowe odniesienia i nader ciekawą siatkę powiązań w pisarstwie autora Moby Dicka. Dzięki temu po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć pisarza na tle tak uporządkowanej, wręcz można by powiedzieć, skrupulatnie zorganizowanej przestrzeni refleksji. Pisarza, którego Lipszyc sportretuje jako osobę o niezwykłym zacięciu filozoficznym; wilka morskiego medytującego przez całe swoje życie nad zaledwie kilkoma kwestiami.
Nieco dowcipnym paradoksem do wszelkich struktur, sztucznych porządków tego tomu może się wydawać fakt, że autor pisze o podmiotowości „roztrzaskanej” u Melville’a, o nieznośnym, wręcz bolesnym poczuciu rozszczepienia „ja”, które pisarz miewał aż do śmierci. A jednocześnie o jego niechęci czy wręcz nienawiści do wszelkich struktur władzy. I to w wymiarze politycznym, co widział w mikroskali w mocno zhierarchizowanym życiu na fregatach, i ekonomicznym – jak rodzący się w XIX w. kapitalizm, pożerający naturalne środowiska i wyzyskujący ich rdzennych mieszkańców. Ale te kontrasty nadają tylko lekturze żywszego tonu, lokując ją daleko od pospolitej literaturoznawczej analizy. Równocześnie w ten sposób autor Ostatków tożsamości pieczętuje pakt ze swoim własnym czytelnikiem, którego zaangażowanie w tekst rośnie wraz z coraz mocniejszymi psychoanalitycznymi i filozoficznymi akcentami kolejnych rozdziałów książki. Bo nie tylko, jak sądzę, Melville i jego bardzo uważny czytelnik Lipszyc, ale wszyscy pozostajemy przerażeni widokiem niespodziewanej pustki – nagłej martwoty rozkołysanego wcześniej życia. I nie musi to być wcale obraz morskiej flauty.
Choć to właśnie cisza na morzu widziana po raz pierwszy ponoć tak głęboko poruszyła pisarza, że prawie oszalał. Wzorem tego u wielu bohaterów jego powieści flauta wywoływać będzie panikę, doprowadzać do rozpaczy albo odwrotnie: do stanu całkowitej apatii. Pip, marynarz z Moby Dicka, przerażony ciszą morską i nieznośnym widokiem ogromu morza, wyskoczy w nagłym impulsie za burtę.
Doświadczenie flauty będzie w powieściach, esejach i nowelach Melville’a momentem zderzenia z czymś niepojętym, a zarazem postacie z wielu jego utworów odnajdą to nieznane dotąd „coś” – Rzecz, jak nazwie to z pomocą psychoanalitycznego języka Lipszyc – niespodziewanie w sobie. Ta Rzecz z kolei – by wyjaśnić to jak najkrócej – każe bohaterom ścigać obsesyjnie pewne Obiekty. Obiekty przez Rzecz upragnione, pożądane, a jednocześnie wyzwalające agresję. Jak kapitan Ahab z pasją polujący na Moby Dicka. Jego wytrwałość w ściganiu białego potężnego cielska, jak interpretuje to Lipszyc, jest symbolicznym obrazem człowieka stającego naprzeciw rzeczywistości nieznośnie nierozpoznawalnej i niedającej się w żaden sposób kontrolować ludzkimi działaniami. Człowiek pozostaje wobec tego bezradny jak przy bezwietrznej pogodzie na morzu. Zostaje czekać i nie zwariować od patrzenia w wielką przestrzeń. Traci się wtedy wszystko, jak pisze badacz Melville’a, łącznie z wiarą. „Prędzej czy później nadejdzie flauta i uczyni z was chmurnych ateuszy” – napisze pod koniec pierwszego rozdziału.