Od urodzin Konstantego Jeleńskiego upłynęło w tym roku 100 lat, a 35 dzieli nas od jego śmierci. Starości nie dożył – choć zapewne ze swoją zdolnością odnajdywania się w każdej sytuacji potrafiłby jej sprostać, znalazłby dla niej odpowiednią formę w sobie. Ale trudno wyobrazić sobie jego starość, bowiem Kot, nawet gdy zapuścił szpakowatą brodę, otoczony był aurą młodości. Szybki w ruchach i słowach, w rozmowie natychmiast chwytający sedno rzeczy, błyskotliwy w sposób najbardziej naturalny, nigdy wysilony czy popisowy, w ubiorze z reguły casual, w manierach – pełen uwagi, delikatności i łatwego uśmiechu. Osobom znającym go powierzchownie, jak ja, mógł się wydawać radosny, pełen światła, optymistyczny i apolliński, z największą swobodą pokonujący trudności codziennego życia i pracy. Dopiero pasjonująca biografia pióra Anny Arno, a także wydany ostatnio wybór korespondencji z rodzicami pokazały mi jego stronę ciemną, depresyjną, a nawet nihilistyczną, znaną niektórym z jego najbliższych przyjaciół, zagłuszaną czy przezwyciężaną intensywnymi przeżyciami i eksperymentami erotycznymi oraz doznaniami natury artystycznej.
Postać „nieco proteuszowa”
Jeleński sam siebie widział jako postać „nieco proteuszową”, o wielu twarzach, jawiącą się bliskim i dalszym przyjaciołom w dobranych dla nich wcieleniach. Bo kimże on nie był w kolejnych życiowych rolach, publicznych i prywatnych? Dzielnym żołnierzem ochotnikiem w wojsku najbardziej polskim, w Dywizji Pancernej dowodzonej przez gen. Maczka, kilkakrotnie odznaczonym za zasługi bojowe orderami polskimi i brytyjskimi. Choć tylko kilkanaście lat spędził w Polsce, w ziemiańsko-inteligenckim środowisku i w kilku językach, w kilku kulturach czuł się jak w domu – pisał po francusku, angielsku i włosku, na te języki też tłumaczył – to jednak polszczyznę obrał za język najważniejszych i najbardziej osobistych swoich esejów i z polskim losem emigracyjnym związał się, choć mógł wybrać inaczej, współpracując z „Kulturą” paryską i z jej kręgiem. Nie zmienia to faktu, że równocześnie był autentycznym kosmopolitą czującym się jak ryba w wodzie wśród elit intelektualnych i politycznych kilku krajów, często pełniąc funkcję łącznika między nimi tak jak między bliskimi mu osobami. Był Jeleński bardzo solidnym i sumiennym urzędnikiem kilku ważnych międzynarodowych instytucji, a także Kongresu Wolności Kultury, organizacji zrzeszającej grono najwybitniejszych liberalnych i lewicowych intelektualistów zachodnich, pracujących na rzecz wolnej myśli i twórczości w krajach pod władzą dyktatur, zwłaszcza komunistycznych, ale również prawicowych, faszyzujących – jak Hiszpania, Portugalia czy niektóre kraje Ameryki Łacińskiej. W sekretariacie generalnym odpowiedzialny był głównie za organizację międzynarodowych seminariów i za kontakty z Europą leżącą po wschodniej stronie żelaznej kurtyny. Po upadku Kongresu spowodowanym ujawnieniem jego finansowania ze źródeł CIA kontynuował podobne działania w Fondation d’Entraide Intellectuelle Européenne i w Centre Royaumont założonym przez Jacques’a Monoda. W życiu prywatnym – mimo swego „nienasycenia” – był także przez lata wiernym i oddanym towarzyszem życia malarki Leonor Fini, jedynej bodaj prawdziwej swojej miłości. Był odpowiedzialnym, lojalnym, troskliwym i kochającym synem dosyć nieodpowiedzialnych rodziców, których do śmierci z niemałym często wysiłkiem utrzymywał i na rozmaite sposoby wspierał, nie odbierając emocjonalnego rewanżu ze strony matki, kochanej nad życie. Był też przyjacielem nad wyraz spolegliwym – o czym świadczą m.in. jego korespondencja z Gombrowiczem, Miłoszem, Czapskim, Giedroyciem i innymi, lecz także dokonania. Czy bez znanych dziś szczegółowo zabiegów Kota Gombrowicz stałby się tym, kim jest w literaturze światowej? Czy Miłosz uporałby się z emigracyjną traumą i depresjami bez jego wsparcia? Czy „Kultura” bez jego inspiracji i – last but not least – tekstów byłaby tak niezwykłym ogniskiem twórczej myśli?