fbpx
Krystyna Strączek lipiec-sierpień 2012

Dotknąć bezpośrednio

Wojciecha Jagielskiego znamy choćby z Wież z kamienia czy Modlitwy o deszcz jako świetnego reportażystę. Ale od czasu poprzedniej książki, Nocnych wędrowców, używanie środków literackich dla lepszego opisania rzeczywistości zostało zastąpione myśleniem i postrzeganiem świata na sposób z gruntu literacki. Wypalanie traw jest jak dotąd najpełniejszą realizacją tej strategii pisarskiej.

Artykuł z numeru

Polska przeprasza za powieść

Polska przeprasza za powieść

Najnowsza książka Wojciecha Jagielskiego, Wypalanie traw, uprawnia do czynienia literackich zestawień. Można przywoływać pisarstwo Kapuścińskiego, ale z pewnością znajdziemy tu także echa prozy Conrada. I to nie tylko ze względu na afrykański krajobraz – co na samą tkankę tekstu. Wypalanie traw stanowi makroanalizę zjawiska apartheidu przeprowadzoną na podstawie obserwacji mikroorganizmu, jakim jest południowoafrykańskie miasto Ventersdorp. Tam właśnie żył, głosił swoje przekonania i zmarł (został zamordowany) samozwańczy wódz i bojownik o „idee” segregacji rasowej Eugène Terre’Blanche.

Jagielski pisze tak: „Do Ventersdorpu przyjeżdżało się dla Terre’Blanche’a, ale podróże tam były też swoistą wędrówką do jądra ciemności, by w mieszkańcach miasteczka, jak w zwierciadle, przyjrzeć się samemu sobie, własnym lękom, uprzedzeniom, obsesjom i przesądom, głęboko i wstydliwie skrywanym pod pancerzem dobrych manier, wpojonych granic między dobrem a złem, tym, co wypada, a co nie, co jest dozwolone, a co nie uchodzi” (s. 43). Otóż to. O ile bowiem autor Jądra ciemności, pisarz fiction, potrzebował Afryki, żeby symbol zakotwiczyć w konkrecie, o tyle Jagielski, pisarz non-fiction musi pokonać drogę w odwrotnym kierunku, udowadniając czytelnikowi, że konkretna rzeczywistość jest z natury symboliczna. Cel jednak w obu przypadkach okazuje się podobny: zminimalizować dystans między czytelnikiem a opowieścią. Innymi słowy: dotknąć ciebie i mnie bezpośrednio. Powiedzieć nam coś istotnego nie tylko o „Innych”, ale o nas samych. Jak się to w Wypalaniu traw dzieje?

Poza czasem i przestrzenią?

Po pierwsze, Jagielski odrealnia czas. A raczej – wprowadza nas w bezczas. Jest to być może najbardziej rzucająca się w oczy i zaskakująca cecha tej reporterskiej przecież z założenia opowieści. W książce właściwie nie ma dat. Kilka pojawia się niemal na ostatnich stronach i bynajmniej nie są to daty kluczowe dla historii miasteczka, mają one znaczenie w historii życia jednego z bohaterów. Są natomiast zepsute zegary na wieżach kościelnych, wieczne utyskiwania mieszkańców, że „czas stanął w miejscu”, „nie zmienia się nic” i komentarze narratora, w rodzaju: „W Ventersdorpie (…) przeszłość wciąż była dniem teraźniejszym”. To sprawia, że historia terenów położonych na przeciwległej półkuli globu staje się w oczach polskiego czytelnika uniwersalną historią postępków ludzkich.

Po drugie, odrealniona zostaje przestrzeń. Autor nie mógł oczywiście pozwolić sobie na umieszczenie akcji „nigdzie” albo też „wszędzie”, bo wtedy ostatecznie straciłby niefikcyjny grunt pod nogami. Jednak w ramach tej bardzo ściśle określonej i ograniczonej przestrzeni, w jakiej się porusza, również dokonuje pewnych zabiegów literackich zmierzających do jej uniejednoznacznienia. W scenie pierwszych wolnych wyborów w historii RPA, z udziałem zarówno białych, jak i czarnoskórych obywateli, Ventersdorp jest konsekwentnie opisywany jako „tekturowa makieta” z pracowni architektonicznej – opustoszały, wymarły, nierzeczywisty. Podobnie zadanie ma naczelna metafora wypalania traw. Jesienią na stepach Transwalu czarni robotnicy rolni wypalali trawy na farmach białych właścicieli, by oczyścić ziemię i przygotować ją na nowo do rodzenia. Jak tłumaczy jeden z bohaterów, Raymond Boardman: „Wypalanie traw to trochę takie pożegnanie z czasem, który upłynął, i wszystkim, co się w nim wydarzyło. Zamykamy to, zostawiamy za sobą i szykujemy się na to, co nowego przyniesie nam życie. (…) To jak rytuał oczyszczania, który ma przynosić nadzieję. Ale zdarza się, że przeradza się w dymną zasłonę, skrywającą śmiertelne zagrożenie” (s. 260). Dość dodać, że Ventersdorp, „jądro ciemności”, w tej książce nieustannie otoczony jest zasłoną dymu unoszącego się z okolicznych łąk.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się