Just Stop Oil. Koszulki z napisem nawołującym do powstrzymania wydobycia ropy miały na sobie dwie aktywistki, Phoebe Plummer i Anna Holland, które w połowie października 2022 r. obrzuciły słynne Słoneczniki van Gogha zawartością puszek z zupą pomidorową. Po tym akcie drżącymi ze stresu rękami za pomocą szybkoschnącego kleju przykleiły się do ściany National Gallery w Londynie. Napis na koszulkach aktywistek odwoływał się do nazwy organizacji, z którą związane były młode kobiety.
„Dwie młode aktywistki były wściekłe na to, jak rząd [brytyjski] zarządza kryzysem klimatycznym, więc rzuciły zupą w obraz van Gogha. Chciały sprzeciwić się temu, że administracja przyznaje sto kolejnych koncesji na wydobycie paliw kopalnych” – tłumaczył później „The Guardian” Alex De Koning, rzecznik organizacji Just Stop Oil. „Kryzys klimatyczny i kryzys kosztów życia są ze sobą bardzo ściśle powiązane i musimy to zmienić. Te zimy ludzie będą musieli wybierać między jedzeniem i ogrzewaniem. A możemy tego łatwo uniknąć przez przełączenie się na odnawialne źródła energii” – ciągnął De Koning.
Cóż, problem w tym, że nie da się „łatwo uniknąć” kryzysu energetycznego. Nie da się po prostu w jednym momencie powiedzieć ropie „stop!”. W samej nazwie organizacji, z której wywodziły się aktywistki, pobrzmiewa fałszywy powab reaganowskiego hasła walki z narkotykami: Just say no! Problemu uzależnień nie rozwiązuje się przez proste powiedzenie „nie!”. To myślenie magiczne, zaklinanie rzeczywistości, choć przecież zarówno postulat odejścia od węglowodorów, jak i polityka antyuzależenieniowa są ze wszech miar słuszne.
Analogia do uzależnień nie jest zresztą przypadkowa. Nasza gospodarka uzależniona jest od paliw kopalnych. Wciąż stanowią one znaczącą część miksu energetycznego Unii Europejskiej, czyli zaplecza paliwowego, z jakiego korzystamy. Według Eurostatu w 35% składa się on z ropy, w 24% z gazu ziemnego, a w ok. 11% z węgla. Paliwa kopalne dostarczają energię do naszych gniazdek, ropa napędza nie tylko nasze samochody, ale również karetki i autobusy. Nie da się z tego wszystkiego zrezygnować już jutro, za rok ani nawet za pięć lat.
To nie oznacza, że zostaje nam tylko cyniczny relatywizm konserwatyzmu, kończący się stwierdzeniem, że nic nie da się zrobić, a progresywne idee nie mają racji bytu w realnym świecie z uwagi na swój naiwny idealizm. Nie, taki – będący zresztą w defensywie – sposób myślenia w perspektywie kilku dekad doprowadziłby nas na skraj absolutnej katastrofy ekologicznej, gospodarczej i społecznej. Potrzebujemy rozwiązań, jakie będą zarządzały przyszłością w sposób, który nie pozostawi nikogo za burtą.
Potrzebny jest rozłożony na lata mądry proces, który będzie chronił najbardziej wrażliwe grupy: zarówno osoby biedniejsze w zamożnych krajach, jak i setki milionów skrajnie ubogich na całym świecie. Twórcy transformacji energetycznej muszą również pamięta o ludziach, którzy jeszcze nie doświadczyli dobrobytu choćby zbliżonego do tego będącego udziałem Polaków. Czyli o większości ludzi na świecie