Gesina ter Borch, o której ostatnio opowiadałem, była tylko jedną z wielu dawnych holenderskich artystek, a ich imię to Legion. W XVII- i XVIII-wiecznej Republice tworzyło ok. 80 profesjonalistek i amatorek – malarek, rysowniczek i rytowniczek, wywodzących się ze wszystkich warstw społecznych, nawet z kręgów domowej służby.
Przywołajmy kilka nazwisk. Wpierw te uznawane za amatorki, cokolwiek to znaczy. Margaretha van Godewijk, córka dordrechckiego nauczyciela, nie tylko malowała, ale i rytowała na szkle, pisała poezje, haftowała i śpiewała – malarstwa uczyła się u samego Nicolaesa Maesa. W Dordrechcie mieszkała również specjalizująca się w scenach rodzajowych Maria Schalcken – ta kształciła się pod okiem starszego brata Godfrieda, mistrza nokturnów, który zrobił potem zawrotną karierę w Anglii. Zakochałem się kiedyś bezgranicznie w jego Autoportrecie przy świetle świecy z Royal Pump Rooms w Leamington i od tego czasu czytam o nim, co się da. Przypisywany kiedyś Godfriedowi wdzięczny portret Marii siedzącej przy sztalugach niedawno okazał się zresztą wizerunkiem własnym artystki – po usunięciu warstw brudu i werniksów pokazała się niewidoczna wcześniej sygnatura. Teraz profesjonalistki, czytaj: te, którym udało się zaistnieć. Maria van Oosterwijck, uczennica Jana Davidszoona de Heema, tworzyła tak świetne martwe natury, że znalazła mecenasów tej rangi co król francuski Ludwik XIV i cesarz Leopold; trzy obrazy kupił od niej także nasz Jan III Sobieski. Van Oosterwijck odrzuciła oświadczyny zakochanego w niej szaleńczo kolegi po fachu Willema van Aelsta (żeby było romantycznie, okna ich pracowni wychodziły na siebie) i wytłumaczyła mu stanowczo, że wybiera sztukę, a nie jego. Warto przy tym wspomnieć, że malarką była również jej służąca Geertje Pieters, która pomagała swej chlebodawczyni, trzymając nie tylko miotłę, ale i pędzle. Gdy Maria zmarła, wierna Geertje zaczęła obrazami zarabiać na życie, Kompozycje z kwiatów, muszli i owadów były domeną Rachel Ruysch, córki słynnego amsterdamskiego anatoma i kolekcjonera. Ruysch nie porzuciła sztuki nawet po ślubie z portrecistą Jurriaenem Poolem i urodzeniu mu dzieci, a jej sława przekroczyła granice Republiki – przez osiem lat była nadworną malarką elektora Palatynatu Reńskiego Jana Wilhelma Wittelsbacha. W wedutach i wnętrzach kościołów specjalizowała się z kolei Susanna Gaspoel, żona Hendrika van Steenwijcka, architekta i malarza – za jej obrazy płacono nawet 600 guldenów, czyli, jak zaraz zobaczymy, naprawdę duże pieniądze.
Były też rytowniczki – z artystycznej amsterdamskiej rodziny Roghmanów pochodziły Magdalena i Geertruydt. Po pierwszej zostały zaledwie dwie ryciny, a po drugiej 23 prace, w tym seria przedstawiająca kobiety zajęte domowymi obowiązkami, szyciem, przędzeniem, gotowaniem i sprzątaniem, wyjątkowo często reprodukowana w kulturoznawczych monografiach. Ze znanego rytowniczego rodu wywodziła się też Magdalena van de Passe, pracująca razem z trzema braćmi w pracowni ojca. Zachowało się jedynie 25 sygnowanych przez nią wybitnych pod względem wykonania rycin, choć w rodzinnym warsztacie nie wypuszczała rylca z dłoni i pracowała na wspólny sukces. Nauczyła też sztuki rytowania Annę Marię van Schurman, „utrechcką Minerwę”: wszechstronną uczoną i artystkę, najwybitniejszą intelektualistkę ówczesnej Europy. To zresztą jeden z niewielu dawnych przypadków, gdy kobieta uczyła się sztuki u kobiety.