Oczywiście wiem, że z wielu mniejszych i większych natręctw nie zdajemy sobie sprawy. Dopiero w spotkaniu z drugim człowiekiem okazuje się, że „nawet jedno ziarenko, które może zaburzyć harmonię kawowej górki” (Dzień świra), albo buty ustawione w korytarzu w taki sposób, że jeden stoi piętą do drzwi, a drugi noskiem (mój dobry kolega), to jednak jest coś więcej niż takie tam sobie przyzwyczajenie.
– Czy ja mam jakieś obsesje? – zapytałem więc żony.
Milczała niepokojąco długo. Odpowiedziała jednak zgodnie z przewidywaniem.
– Te twoje notesy… – przewróciła oczami – i jeszcze…
A więc notesy.
Pierwszy dostałem w 2007 r. od mojej ówczesnej dziewczyny – klasyczny czarny, kieszonkowy, z gumką i brązową tasiemką do zakładania stron. W środku była też szykowna ulotka z historią firmy i informacją, jacy to wielcy pisarze używali takich samych notesów. Lista wyglądała zachęcająco i motywująco. Prawdopodobnie mniej więcej wtedy właśnie powstało we mnie przekonanie, że akurat w nich nie powinienem zapisywać głupot. Trzymam się tej myśli od 16 lat.
Prowadzenie zapisków to prawdopodobnie najbardziej konsekwentnie wykonywana czynność w moim życiu, poza oddychaniem. Jako całość nie mają pewnie żadnej większej wartości, choć nigdy ich ciągiem nie przeczytałem. Czasem tylko sięgam do tych notatek, by sobie różne rzeczy przypomnieć. 21 października 2007 r. PiS po dwóch latach rządzenia przegrał przedterminowe wybory, a ja zapisałem wtedy w notesie, że mam wrażenie, jakby ktoś otworzył okno. 10 kwietnia 2010 r. pisałem zaś, jak przerażająco smutne jest to, że rozbił się samolot. Do tego fragmentu zresztą wracam dość często, by (być może) u progu trzeciej kadencji rzeczonego ugrupowania nie dać się zupełnie pochłonąć nienawiści do reprezentujących je ludzi. W tym samolocie byli przecież politycy, których naprawdę wtedy nie znosiłem. A jednak notatki z tamtego dnia mają szczery żałobny wydźwięk.
Mam także w notesach zachowane momenty ważne tylko dla mnie. Na przykład dzień (2 listopada 2010 r., Paryż), kiedy dostałem maila od Moniki Sznajderman z Wydawnictwa Czarne, w którym było napisane, że przeczytała moją Miedziankę i chce ją wydać. Albo datowaną na rok później wiadomość od „jakiegoś wydawnictwa z Krakowa”, czyli Karakteru, o tym, że zobaczyło zrobione przeze mnie zdjęcia budynków powojennego modernizmu i proponuje ich zebranie w książce.
– A masz zapisany dzień, kiedy mnie spotkałeś? – krzyczy z drugiego pokoju żona.
No nie, tego akurat nie. Ale mam za to dużą notatkę z dnia, kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem.
Czytaj także
Rübezahl
Łączą się z tymi zeszytami także pewne rytuały i tabu, co do których potrzeba więcej zrozumienia.
Ileż to razy ktoś prosił mnie o użyczenie kartki wyrwanej z notesu, a ja wiłem się jak piskorz, aby mu jej nie dać. Bo z notesów nie wolno wyrywać kartek. Nie jest też wskazane, by coś w nich skreślać. Lepiej napisać obok, w lepszej wersji. Można sobie więc wyobrazić, jak wyglądają te notatki – jak strumień świadomości kogoś na silnych dopalaczach.