Wiele jest dzisiaj w Polsce miejsc, które przywodzą na myśl powieści J.G. Ballarda i jego ponurą wizję nadmiernie przeobrażonych, sztucznych krajobrazów, które wysysają z człowieka wszelkie życie. Bałagan przestrzenny, drobiazg, łatanie byle czym i feerię przypadkowych kolorów – widok doskonale znany pierwszych lat naszego tysiąclecia, opisany z sympatią w Siódemce Ziemowita Szczerka czy z niechęcią w Wannie z kolumnadą Filipa Springera, odchodzi już w przeszłość. Dzisiaj Polskę meblują duzi inwestorzy, którzy budują duże rzeczy: gęsto zabudowane osiedla, apartamentowce, łany domów na przedmieściach, centra logistyczne i przesiadkowe, autostrady i parkingi, wielkoskalowe, bardzo do siebie podobne i jednakowo anonimowe. Do takich krajobrazów pasują, jak w wizualizacjach, postacie wygenerowane cyfrowo. Ale masz ci los – w tym jednolitym i bezlitośnie użytecznym świecie jak na złość ciągle żyją jacyś ludzie, którzy miewają czasami własne potrzeby i upodobania.
Komfort na spacerniaku
Oto mały ogródek działkowy tuż pod drogą szybkiego ruchu, osłaniany od świata ekranami przeciwdźwiękowymi i ścianą z betonu; mimo mało odprężającego otoczenia działkowicze starają się jak mogą, stawiają trampolinę i leżaki. Konieczność urządzenia się na małym poletku i z potężną konstrukcją pod nosem przypomina nieco film Królik po berlińsku Bartosza Konopki; pod murem berlińskim, w wąskim pasie trawy, w czasach komunistycznych żyły króliki. W izolacji zmilitaryzowanej zony urządziły sobie zupełnie dogodne środowisko; komfort można widocznie znaleźć i na takim spacerniaku. Albo szczęśliwi nabywcy działki, którzy właśnie postawili sobie nieduży domek jednorodzinny z katalogu, taki z modnym kopertowym dachem. Dookoła same wielkie inwestycje, za płotem – błoto, z każdej strony – hałas i pył. Kiedy się skończą – nie wiadomo. Rodzina stara się nie tracić rezonu i mimo to spędza letnie popołudnia na tarasie, ciesząc się parasolem i niedużym kawałkiem trawy. Na malutkiej przestrzeni rekreacyjnej stara się pomieścić jak rysunkowe żabki pod kapeluszem muchomora. Obydwa te obrazki (ogródek działkowy i domek jednorodzinny) to migawki z rzeczywistości; zapamiętałam je z regularnych przejazdów rowerem po pewnej okolicy. Uderzyły mnie swoim podobieństwem – w obu przypadkach mamy do czynienia z próbą wyczarowania sobie przytulności, swojskości, a nawet szansy na odpoczynek w warunkach niewątpliwie przykrych. Taki sposób radzenia sobie z naporem dyskomfortu skojarzył mi się z kadrowaniem zdjęcia tak, by znalazły się na nim tylko pożądane elementy. Być może i w naszych głowach istnieje Ładnopolska, wykadrowana rzeczywistość, równoległa wobec przypadkowo stawianych paczkomatów, bloków, z których można zajrzeć sąsiadowi do talerza, wybebeszonych fragmentów instalacji, inwestycji pozbawionych sensu, a motywowanych jedynie koniecznością wydania unijnych pieniędzy.