Większość charyzmatycznych jednostek, religijnych i świeckich, prawdopodobnie dzieli ze sobą dwie powiązane cechy: są przekonane, że posiadają jakąś szczególną zdolność lub powołanie (czy to religijne, polityczne lub fizyczne – jak sprawność sportowa albo wojskowa – czy też nawet wyłącznie atrakcyjność fizyczną) i dysponują pewnym stopniem pewności siebie. To ostatnie nie jest tożsame z byciem ekstrawertykiem, ale oznacza raczej to, że kiedy znajdują się w swojej roli (np. wygłaszają kazanie lub występują w innym charakterze), stają się ożywieni przez swoje przekonania, a ich słuchacze olśnieni.
W przypadku wielu charyzmatyków religijnych u podstaw tych dwóch cech leży ich duchowe przesłanie. Większość twierdzi, że posiada specjalną wiedzę o Bogu lub mandat od Boga, aby prowadzić ludzi do zbawienia. W zaskakującej liczbie przypadków utrzymują nawet, że są Bogiem lub przynajmniej posłanym przez niego Mesjaszem. Średniowiecze szczególnie obfitowało w tego typu jednostki. Już w VI w. samozwańczy „Chrystus z Gévaudon” w południowej Francji (wraz ze swoją towarzyszką, którą nazwał Marią) przyciągnął znaczną liczbę zwolenników zarówno jako uzdrowiciel, jak i wróżbita, a także trochę jako Robin Hood, którego wyznawcy byli zachęcani do okradania bogatych podróżnych, aby ofiarowywać jałmużnę biednym. W VIII w. Aldebert z Soissons ogłosił się żyjącym świętym. Twierdził nawet, że posiada list od samego Jezusa. Zyskał tak dużą popularność, że lokalne władze kościelne zaapelowały do papieża Zachariasza w Rzymie o rozprawienie się z nim. W XII w. wędrowny kaznodzieja Tanchelm z Antwerpii poszedł o krok dalej i ogłosił się Bogiem. Cieszył się tak dużą sławą, że kiedy postanowił poślubić Dziewicę Maryję na polach pod Paryżem, zgromadziło się około 10 tys. jego zwolenników.
Wiara w misję
Przykłady z późniejszych wieków obejmują Jamesa Naylora, wczesnego kwakra, który w latach 40. XVII w. wjechał do Bristolu na osiołku z grupą kobiet (które wierzyły, że jest on wcieleniem Jezusa), obsypując drogę przed sobą liśćmi palmowymi. W latach 40. XIX w. ks. Henry Prince został wyklęty przez swojego biskupa za podawanie się za proroka Eliasza (na dobrą sprawę później wyniósł się do rangi Boga). Zawarł on kilka „duchowych małżeństw” i zachowywał się jak opętany podczas odprawiania nabożeństw – nawiasem mówiąc, jego sposób ich odprawiania miał tak dramatyczny wpływ na wielkość tego, co wcześniej było bardzo małym wiejskim zgromadzeniem, że potrzebne były dwa niedzielne nabożeństwa. Do listy możemy oczywiście dodać Mabel Barltrop, a przed nią Joannę Southcott. Były one jednak jedynie wierzchołkiem olbrzymiej góry lodowej.