Imię Lucy weszło do kulturowej świadomości ludzi przełomu XX i XXI w. niemal od razu, gdy w 1974 r. naukowcy odkryli szkielet nieznanego wcześniej hominidy, żyjącego na terenach dzisiejszej Etiopii 3,2 mln lat temu. Jeszcze zanim nazwano go Australopithecus afarensis, świat poznał już swojsko brzmiące imię kobiece, zaczerpnięte z piosenki Beatlesów (Lucy in the Sky with Diamonds), której mieli słuchać uczestnicy tej badawczej ekspedycji. Najwyraźniej aby uznać nasze pokrewieństwo z wyłaniającą się z mroków prehistorii krępą (ok. metra wysokości), owłosioną człowiekowatą istotą, jej postać musiała zostać wyłączona ze zwierzęcego świata natury, musiała zyskać „ludzką twarz”. Z perspektywy humanistycznej nie ma nic dziwnego w tym, że chcemy mierzyć otaczający świat wyłącznie miarą człowieka. Jeśli jednak spróbujemy wyjść poza ten antropocentryczny horyzont, to zobaczymy, że taka gra lustrzanych odbić jest nie tylko nużąca i wyobraźniowo nieproduktywna, ale również że zastępuje nam wiedzę o złożonych relacjach człowieka z otaczającym go nieludzkim światem. To dlatego Donna Haraway i wiele innych współczesnych filozofek nawołują, by ponownie spotkać ze sobą nauki przyrodnicze i nauki humanistyczne, sztukę i wiedzę, opowieść i naukowy fakt.
Z dużą ciekawością sięgnęłam więc po niezwykle efektowny wizualnie i powstający przy współpracy naukowej z uznanym francuskim antropologiem Yves’em Coppensem komiks Patricka Norberta i Tanina Liberatore pt. Lucy. Nadzieja. Punkt wyjścia jest rzeczywiście intrygujący. Odkryte w 1978 r. w Tanzanii ślady stóp w popiele australopiteka sprzed 3,5 mln lat, które przedstawiają najprawdopodobniej obraz zabawy dziecka, wkładającego swoje stopy w zagłębienia po stopach dorosłego, badaczka Mary Leakey zinterpretowała jako być może pierwszą oznakę samoświadomości człowiekowatych. W połączeniu z umieszczonym na okładce wizerunkiem Lucy, trzymającej w ramionach małe i wpatrującej się w gwieździste niebo, zapowiada wyobraźniową podróż do czasów, gdy człowiek stawiał pierwsze kroki na Ziemi.
Jak deklaruje we wstępie Norbert, autor scenariusza, chciał „opowiedzieć historię, która byłaby wierna naukowej wiedzy o naszych przodkach” i która jednocześnie byłaby „opowieścią pełną inwencji, żartobliwą, z założenia optymistyczną, nade wszystko zaś chyba poetycką, gdyż poezja zawsze zjawia się tam, gdzie człowiek żyje w zgodzie z naturą”.
Choć takie myślenie o relacjach poezji i natury uważam za anachroniczne, rozumiem intencję twórcy: chce pokazać swoją bohaterkę jako uważną obserwatorkę, która spoglądając w niebo, czuje rytm świata pulsujący w niej samej, a patrząc w taflę wody, rozpoznaje własną twarz. Trudno o bardziej wymowne ujęcie narodzin świadomości, która – zdaniem twórców komiksu – wyznacza horyzont człowieczeństwa, o czym przekonuje nas również motto: „Egzystencja pozbawiona świadomości jest pozbawiona sensu”.