Anne Dufourmantelle, francuska filozofka i psychoanalityczka, zginęła 21 lipca 2017 r., ratując tonące w morzu dwoje dzieci przyjaciół. Dzieci przeżyły, jednak ratownikom nie udało się pomóc Dufourmantelle. Sześć lat wcześniej ukazała się Pochwała ryzyka. Jej śmierć była dla wszystkich szokiem, bolesnym zerwaniem życia w jego pełni (miała przecież zaledwie 53 lata), ale też wydarzeniem nadającym jej historii niesłychaną spójność. Ilustracją jej własnych słów o tym, jak ryzyko przedefiniowuje nie tylko to, co ma się wydarzyć w przyszłości, ale też całą przeszłość, w której nagle inaczej zaczynają rozkładać się sensy i wartości. To wszystko sprawia, że dzisiaj pewnie czytamy ten tekst inaczej niż czytelniczki i czytelnicy, którzy mieli okazję się z nim zapoznać zaraz po publikacji. Na poziomie argumentów nie zmienia się nic, lecz mimo to łatwiej nam uwierzyć autorce na słowo.
Rozpoznanie
Już na pierwszych stronach książki Dufourmantelle stawia diagnozę: żyjemy w kulturze, „która nie potrafi już myśleć o ryzyku, nie robiąc z niego bohaterskiego czynu, czystego szaleństwa lub zaburzenia”. Bezpieczeństwo i zasada przezorności stały się wyznacznikiem tego, jak podejmujemy decyzje, a także tego, jak postrzegamy i przeżywamy niemal wszystko, co się nam przydarza. Czy też raczej tego, jak bardzo unikamy nieprzewidzianych wydarzeń i rzeczy, które wymykają się naszej kontroli.
Oczywiście, wiele z nas na terapii czy też obcując z popularną psychologią, uczy się odpuszczania kontroli i zasadniczo wiemy, że niezdrowo być tzw. control freakiem. Dufourmantelle idzie jednak znacznie dalej – wychwala ryzyko, wystawianie się na niebezpieczeństwo, a nawet narażanie życia. Gdy podjęłam się przekładu jej książki, ta perspektywa od razu mną wstrząsnęła. Pewnie w dużej mierze dlatego, że doświadczałam właśnie pierwszych lat rodzicielstwa i oprócz zmagania się z trudną codziennością, jak wiele innych rodziców zabudowywałam przyszłość bezpiecznym i przewidywalnym racjonalnym projektem. Nie mówiąc o tym, że obowiązywał jeszcze wówczas notorycznie łamany w Polsce nakaz noszenia maseczek i wspólnie ze znajomymi pomstowałam na Facebooku na nieodpowiedzialnych współobywateli i współobywatelki narażających nas na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
Nie zawsze jednak tak jednoznacznie wartościowałam bezpieczeństwo. W latach 80. minionego wieku powstało świetne słuchowisko dla dzieci na podstawie Kubusia Puchatka. Jako dziecko bardzo lubiłam słuchać tej kasety, więc z radością odkryłam, że mogę własnej córce puścić nagranie dostępne dzisiaj w Internecie. Słuchowisko dość wiernie przedstawia kolejne rozdziały kultowej pozycji, a z wątku poszukiwania bieguna północnego czyni nić przewodnią splatającą pozostałe przygody. Kiedy Puchatek odwiedza Sowę Przemądrzałą, żeby zaprosić ją na wyprawę, ta z właściwą sobie surowością odpowiada: „Wyprawa na biegun? To szalenie niebezpieczne!”. Co jednak mnie uderzyło, kiedy jako dorosła osoba słuchałam tej opowieści, to fakt, że ta kategoryczna wypowiedź w kontekście opowiadanej historii w ogóle nie ma oznaczać, że bohaterowie powinni porzucić pomysł zdobycia bieguna północnego. Jest to raczej stwierdzenie faktu, który w bardziej ogólnej wersji brzmiałby: przygody są niebezpieczne, to wręcz należy do ich definicji. Jednocześnie przygody w literaturze dziecięcej poprzednich epok są też wartością samą w sobie – warto mieć przygody. Mam wrażenie, że dzisiaj książki dla dzieci często epatują lękiem i ochraniaczami na kolana, niemal na każdej stronie przypominają, by nie bawić się nożyczkami czy młotkiem bez pomocy dorosłego. O tej koncentracji na wyzwaniach codzienności pisała kiedyś Karolina Lewestam na łamach miesięcznika „Pismo”. Ja zaś poszukiwałam książek z przygodami na targach książki w Sopocie i faktycznie, tylko na jednym stoisku przedstawiciel wydawnictwa był w stanie zaproponować mi taką pozycję (jedną!), mimo że wybór wysokiej jakości literatury dla dzieci jest obecnie imponujący.