Ani Bobeli, przyjaciółce i wegance
Jako dziecko markotniałem przy pierwszych taktach Wejścia gladiatorów Juliusa Fučíka – złowróżbna muzyka zwiastowała, że w telewizji zaczną zaraz pokazywać cyrk, w którym dręczy się zwierzęta. Od 12 lat jestem raczej radykalnym „wege” – nie wyparzam co prawda talerzy, na których leżało mięso, ale myśl o całowaniu się z kimś, kto przeżuwa trupy, napawa mnie lekkim niepokojem.
Gdy czytam, że na polowaniu jeden myśliwy postrzelił drugiego, czuję prawdziwą Schadenfreude. A kiedy ktoś ze znajomych sprawia sobie rasowego szczeniaczka lub kociaka (zamiast po prostu adoptować jakiegoś nieszczęśnika ze schroniska), muszę trzymać język za zębami i robić dobrą minę do złej gry. Choć od dawna nie przechodzę ze studentkami i studentami na „ty”, dwa lata temu (już po obronie) zaproponowałem mojej magistrantce bruderszaft / szwesterszaft. Zaangażowana i odważna praca Martyny Dukielskiej, poświęcona macierzyństwu międzygatunkowemu i animal studies, ujęła mnie bezgranicznie – autorka bezkompromisowo artykułowała w niej własną moralną i ideologiczną postawę w kwestii praw kobiet, nierówności społecznych i cierpienia zwierząt. Doskonale udowadniała przy tym, że ugruntowany od Kartezjusza podział na ludzi i zwierzęta, albo raczej na zwierzęta ludzkie i nieludzkie, jest przecież pozorny, a granica pomiędzy nimi domaga się zniesienia ze względu na szeregi wzajemnych uwikłań.
Wołowina i wino
We wrześniu lub październiku 1637 r. na amsterdamskim jarmarku, który odbywał się na Targu Maślanym (Botermarkt) Rembrandt, po uiszczeniu stosownej opłaty, po raz pierwszy w życiu ujrzał słonia. Zwierzę, jak głosiły prasowe anonse i rozwieszone w mieście plakaty, wykonywało wówczas zapewne różne ucieszne sztuczki: przenosiło beczki z wodą, wychylało kufle piwa, grało na bębnie lub machało trzymaną w trąbie chorągiewką. Van Rijn wyciągnął papier, węgiel oraz czarną kredkę i szybko sporządził na kartach papieru cztery szkice – na jednym z nich przedstawił nawet zwierzaka w trzech różnych pozach. Zauważmy, że bezbłędnie wybrał przy tym najlepszą technikę – używając piórka lub ołówka, nie byłby w stanie aż tak dobrze oddać faktury skóry. Rok później podjął temat ponownie – umieścił słonia na rycinie wyobrażającej Adama i Ewę w raju, tyle że tym razem rytował z pamięci i raczej nie poszło mu najlepiej. Mały, grubiutki słonik stojący pod drzewem, na które wspina się smok, wygląda jak kuleczka, wznosi trąbę i nie ma kłów. Przedstawianie egzotycznych zwierząt było wówczas prawdziwym wyzwaniem; artyści często nie widzieli ich na żywo i polegali na cudzych pracach. Na innej rycinie Rembrandta, opartej na pracy Antonia Tempesty, atakujące jeźdźca groźne lwy przypominają raczej wyrośnięte koty domowe.