Jest tu, w Beskidzie Sądeckim, w starym domu, który powoli staje się moim, sporo triggerów, jak to się teraz mówi, które (czuję to) przesuwają moją granicę wyobraźni. Wystawiam się tu na jej pracę, prowokuję ją, karmię. Oto bowiem zamieszkałam w miejscu, które, odkąd pamiętam, wyobrażałam sobie jako wymarzone, ale którego przecież też się bałam. Bałam się go z uwagi na jego oddalenie od świata. Brak tu dobrej drogi dojazdowej, wichury często kładą drzewa na linie wysokiego napięcia, odcinając dopływ prądu, wiele tu tajemniczego, przemilczanego. Znakomita to miejscówka, aby zacząć pisać kryminały albo kontynuować tworzenie, a jakże, poezji. Przez to, że rodzone ze mnie dziecko Beskidu, te wszystkie okoliczności w ostatecznym rozrachunku decydują jednak, że chcę tu być i tu budować z moimi bliskimi wspólnotę.
Uważnie przyglądam się temu, co to miejsce robi ze mną. A robi wiele, w tym ćwiczy mnie w pracy wyobraźni. Pozwala mi wypuszczać się bezkarnie w krajobraz i czerpać z niego. A moja kreatywność, jak w dzieciństwie, dorastaniu, tak i teraz w dorosłości, jest łakoma tego, co z natury. Możliwe, myślę, że natura jest mi do życia koniecznie potrzebna. Oczywiście można tu uruchomić dyskusję nad tym, czy możliwe jest mówienie teraz, w XXI w., o czymkolwiek, nazywając to „naturą”. Wiem jedno, nigdzie w ciągu ostatnich kilkunastu lat nie widziałam tylu dzikich zwierząt podchodzących pod dom, takiej obfitości ziół, tak różnorodnych lasów, takiego natężenia potoków i strumieni, tylu salamander plamistych na metr kwadratowy jak tu.
Zauważam, że pracy wyobraźni sprzyja w moim przypadku kilka spraw, gdyby ująć je za pomocą słów kluczowych, byłyby to, układając je od zbioru fizycznie najmniejszego do najszerszego: biblioteka, dom, las, mgły, ziemia, noc. A gdyby rozpisać je, spróbować złapać na gorącym uczynku, przyjrzeć się temu, co robią z wyobraźnią, to szłoby to tak jak poniżej.
Biblioteka
Książki, a z nimi moje światy minione, teraźniejsze i przyszłe. Nauczona wieloma przeprowadzkami, tym razem precyzyjnie opisywałam pudła, w które trafiały woluminy do przeniesienia, nie byłam pewna, jak długo przyjdzie im czekać w kartonach na uwolnienie.
I niech o moim podejściu do biblioteki świadczy fakt, że zanim przeprowadziłam do nowego domu patelnię, to niemal wszystkie książki były już bezpiecznie przewiezione.
W czasie kiedy piszę te słowa, są już wolne, chociaż dalej stoją na półkach tymczasowych. Jest do nich wolny dostęp, wszystkie grzbiety widać, nic niczego nie zakrywa, nie ma podwójnych ani (jak widziałam u znajomej) potrójnych rzędów (!).
Przyznaję, sporo zajęło mi obmyślanie ułożenia biblioteki. Pomogła mi w tym praca w ogrodzie. Sadząc różne rośliny, warzywa i krzewy owocowe, przestudiowałam gruntownie sympatie i antypatie roślin. Wiem już np., że: ziemniaki nie lubią towarzystwa malin; bób nie przepada za sąsiedztwem pomidorów; warto oddzielić sałatę od pietruszki. Lubią obok siebie być chociażby: pomidor i seler; marchew i sałata. Po tych studiach na obszarze organicznym spojrzałam na bibliotekę inaczej. Wyobraziłam sobie, że przecież warto przed ułożeniem obok siebie – klasycznie – Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Wisławy Szymborskiej pomyśleć o rozdzieleniu ich. Stoją teraz obok siebie Czesław Miłosz, Piotr Sommer, Robert Hass, Zbigniew Herbert, Krystyna Miłobędzka, Wisława Szymborska.