Narrator Papugi Flauberta, lekarz, który przyjechał do Rouen, przywołuje wspomnienie z czasów studiów medycznych. Oto w trakcie zabawy kończącej naukę w semestrze kilku dowcipnisiów wpuściło do sali wysmarowane tłuszczem prosię. Uczestnicy potańcówki wielokrotnie usiłowali je pochwycić, próby te kończyły się jednak wyłącznie ich ośmieszeniem – zwierzę kwiczało okropnie, ale za każdym razem się wymykało. „Wygląda na to – konstatuje narrator – że przeszłość zachowuje się zawsze jak to prosię” (tłum. A. Szymanowski). Zdaje się, że to wokół tej anegdoty krąży od lat pisarska wyobraźnia Juliana Barnesa.
W Elizabeth Finch po raz kolejny zastanawia się, czy możliwe jest adekwatne („prawdziwe”) opowiadanie historii. W każdym znaczeniu tego słowa – od wielkich procesów dziejowych do pojedynczego życia, którego nie da się pochwycić i wykuć zeń powszechnie obowiązującego, trwałego wzorca. Można, rzecz jasna, próbować – wielu ciągle to robi – jednak nasze opowieści są zawsze zbyt upraszczające.
Kwestie te zajmują Barnesa od samego początku, od wspomnianej wyżej łże-biografii autora Madame Bovary aż po (zwłaszcza) książki późniejsze – Zgiełk czasu, Jedyną historię i Mężczyznę w czerwonym płaszczu. Nie inaczej jest w przypadku Elizabeth Finch i choć nie mamy do czynienia z prozą tego formatu co chociażby Poczucie kresu, to jednak, mimo widocznych mankamentów, ciągle dającą niemało lekturowej przyjemności i stawiającą wiele istotnych pytań.
Tytułowa Liz nie jest zwykłą belferką, lecz „romantyczną stoiczką”, obdarzoną łaską oglądu chłodnego, ale nie cynicznego; stanowi doskonałe połączenie obecności w chaotycznym świecie z wewnętrzną kontemplacją, nadnaturalnie spokojne yin i yang w brogsach, jedwabnej bluzce i spódnicy z kontrafałdami. Profesorka wyłamuje się ze swojego czasu, co pozwala jej na dystans i całkowitą niezależność – krytykuje chrześcijaństwo, cytuje Hitlera, przywołuje średniowieczne legendy. Robi i mówi to, co uważa za słuszne, a wszystko w jednym celu – by pomagać studentom w myśleniu i rozwijaniu umysłu. Krótko mówiąc, jest „najwyższej próby”.
Wszystko to wiemy z relacji narratora, którym jest Neil – słuchacz wykładów E.F., podrzędny aktor imający się rozmaitych zajęć, dwukrotnie rozwiedziony i nazywany przez córkę Królem Nieukończonych Projektów. Jednego trzyma się za to konsekwentnie – uczucia do dawnej wykładowczyni. Wspomnienia bezpośrednich relacji z Elizabeth wypełniają głównie pierwszą część książki. Zafascynowany nauczycielką Neil stopniowo zacieśnia relację – jednak nie ma w niej żadnych uniesień czy wizyt w pobliskim motelu. Sprowadza się ona jedynie do omawiania konkretnych tematów podczas spotkań w restauracji.