Tekst ukazał się drukowanym wydaniu „Miesięcznika Znak” pod tytułem Wiem, że wszystko wiem
Przepowiednia z planety Clarion dla miasta: „uciekajcie przed powodzią. Zaleje nas 21 grudnia” – na ogłoszenie o takiej treści w lokalnej gazecie w 1954 r. trafił młody badacz, który wkrótce miał stać się jedną z najjaśniejszych gwiazd psychologii XX w. Zostało ono wystosowane przez członków niewielkiej sekty wierzących, że we wskazanej dacie Stany Zjednoczone, Kanadę, Europę i część Ameryki Łacińskiej nawiedzi gigantyczna powódź. Wiernych miała ocalić interwencja obcych. Mieli zabrać grupę na pokład swojego statku kosmicznego.
Nie było to stereotypowe parareligijne grono zagubionych młodych ludzi przewodzone przez narcystycznego, charyzmatycznego i bezwzględnego socjopatę. Guru sekty stanowiła niewyróżniająca się z tłumu kobieta w średnim wieku, pani domu, nazwana przez wspomnianego badacza Marian Keech (dzisiaj wiemy, że nazywała się Dorothy Martin). Pani Keech miała rzekomo komunikować się z kosmitami w sposób telepatyczny.
Wraz ze zbliżaniem się wyznaczonej daty armagedonu część wyznawców zaczęła coraz bardziej angażować się w życie sekty i odcinać kolejne więzy łączące ich ze światem zewnętrznym – oddalali się od rodzin, rzucali pracę, rozdawali majątek. Po co komu pieniądze, skoro za chwilę wszystko szlag trafi? Przecież to mało prawdopodobne, żeby na nowej planecie obcy honorowali amerykańskie dolary.
Fałszywa przepowiednia to żaden kłopot
Dzisiaj wiemy, jak potoczyła się historia – koniec świata nie nastąpił. Co jednak się stało z ludźmi, którzy nocą 21 grudnia 1954r. wspólnie czekali na nadejście, ich zdaniem, nieuniknionego? Czy kiedy nastał 22 grudnia i świat nadal trwał, powiedzieli sobie: „Cholercia, pomyliliśmy się, trzeba przeprosić się z życiem i udawać, że nic się nie stało?”. Cóż, oczywiście, że nie. Nad ranem 22 grudnia podczas wspólnego czuwania pani Keech otrzymała kolejną wiadomość – okazało się, że świat został ocalony dzięki gorliwości garstki wyznawców! Wtedy część zaangażowanych zintensyfikowała działalność kaznodziejską.
Stało się więc coś dokładnie odwrotnego, niż zakładalibyśmy w sytuacji, kiedy ludzi konfrontujemy z dowodami na jawną fałszywość ich przekonań. Dla niektórych nigdy nie będzie istnieć ostateczny argument przeciwko ich (naszemu?) stanowisku.
Wspomniany na samym początku psycholog nazywał się Leon Festinger i był twórcą jednej z najbardziej doniosłych koncepcji w psychologii społecznej XX w.: teorii dysonansu poznawczego. Elliot Aronson, inna gwiazda tej dziedziny, we wstępie do książki Festingera Gdy proroctwo zawodzi. Koniec świata, który nie nastąpił z 1956 r. pisze, że dysonans poznawczy to „stan napięcia psychicznego powstającego wtedy, gdy osoba ma dwa elementy poznawcze, które są niezgodne ze sobą. Ponieważ dysonans jest nieprzyjemny, ludzie będą próbowali go zredukować przez zmianę jednego lub obu przekonań tak, aby stały się ze sobą bardziej zgodne” (tłum. M. Hołda). I dodaje: „Im ważniejsza jest dana kwestia i w im większym stopniu osoba jest w nią zaangażowana, tym silniejszy jest dysonans – i tym silniejsza jest potrzeba jego redukowania”.