Tekst ukazał się drukowanym wydaniu „Miesięcznika Znak” pod tytułem Z przyczyn naturalnych
Sformułowanie „dobra śmierć” brzmi jak oksymoron. Czym ona właściwie jest?
Nie wiem. Nazwa naszego Instytutu ma być zaproszeniem do zadawania sobie tego pytania i zastanawiania się, czy coś takiego jak dobra śmierć istnieje. Mam swoją osobistą perspektywę na tę sprawę, natomiast dla innych ona nie musi być przekonująca. Moje spojrzenie na śmierć wynika z prywatnych doświadczeń i przemyśleń. Jestem przekonana, że śmierć nie zawsze musi być tragedią. To jest naturalny koniec naszego fizycznego życia, nikt z nas jej nie uniknie i każdy będzie musiał się z nią „zmierzyć”.
Miałam wielkie szczęście, że mogłam towarzyszyć kilku osobom w ich ostatnich tygodniach i dniach życia. Czasami widziałam, że były w stanie głębokiego spokoju, który robił na mnie ogromne wrażenie. Od czego to zależy, czy ktoś w ostatnich dniach czy godzinach swojego życia odnajduje spokój, zaufanie i pogodę ducha albo ich nie odnajduje? – to pytanie mnie fascynuje.
Osoby umierające często wiedzą, że to się dzieje, i w jakiś sposób nazywają swoje doświadczenie – mówią o tym, że za chwilę ich nie będzie, że umrą. Ich otoczenie często nie chce tego słyszeć, wypiera i zagłusza: „Babciu, daj spokój, co ty gadasz”.
Pamiętasz dobrą śmierć w swoim otoczeniu?
Jednym z najważniejszych przykładów dobrego umierania była dla mnie siostra mojej babci. Nie chorowała, po prostu była bardzo stara i czuła, że śmierć jest blisko. Przez ostatni rok życia bardzo otwarcie o niej opowiadała, świadomie rozdawała swoje rzeczy. Mówiła: „Zobacz, te filiżanki za chwilę nie będą mi potrzebne, mogłabyś je przyjąć?”. To nie znaczy, że w jej umieraniu nie było smutku. Jednak przede wszystkim było tam dużo spokoju i akceptacji. To jest możliwe, lecz widzę, że taka postawa nie jest normą w naszym społeczeństwie. Większość umierania odbywa się wciąż w atmosferze walki, oporu, frustracji. W Instytucie Dobrej Śmierci staramy się rozszerzać możliwe podejścia do śmierci, wspólnie wypracowywać, jak odchodzenie, śmierć i przeżywanie żałoby mogą wyglądać.
Wydaje mi się, że śmierć od kilkudziesięciu lat jest nam jako ludziom coraz bardziej obca. Wypchnęliśmy ją ze swoich mieszkań do szpitali, domów spokojnej starości i hospicjów. Zaprzeczamy też upływowi czasu, starości i przemijaniu, chcemy być wiecznie młodzi. Takie postawy chyba nie służą pogłębionej refleksji nad śmiercią?
Dawniej wiedza o umieraniu i śmierci była przekazywana z pokolenia na pokolenie, chłonęliśmy ją w domach, gdzie umierający rodzice czy dziadkowie albo trumna na katafalku nie były tak rzadkim widokiem jak dziś. W pewnym momencie to zostało przerwane. Może przyczyniły się do tego industrializacja, migracje do miast i zanik wielopokoleniowych rodzin. Z pewnością swój udział miał też rozwój medycyny, rosnące wskaźniki hospitalizacji i rozwój branży funeralnej, czyli powstanie zakładów pogrzebowych, które wykonują za nas dużą część pracy przy ciele zmarłego czy zmarłej, „wybawiając” nas od kontaktu ze zwłokami. Trzeba pamiętać, że oczywiście są sytuacje, w których szpital jest dobrym miejscem do umierania – jeżeli osoba potrzebuje intensywnej czy specjalistycznej opieki medycznej, której rodzina nie jest w stanie zapewnić, to zrozumiałe, że powinna pozostać w placówce. Jednak zdarza się i tak, że umierający mógłby wrócić do domu, aby odchodzić wśród bliskich i w znajomej, oswojonej przestrzeni, ale rodzina jest tak przerażona tą perspektywą, że kompletnie zamyka się na takie rozwiązanie.