fbpx
Agata Bielik-Robson fot. Bartosz Bobkowski /Agencja Wyborcza.pl
Agata Bielik-Robson fot. Bartosz Bobkowski /Agencja Wyborcza.pl
z Agatą Bielik-Robson rozmawia Michał Jędrzejek listopad 2023

Skończoność jest dobra

Według mnie prawdziwe pytanie nie brzmi: „Czy istnieje życie po życiu?”, tylko: „Czy istnieje życie przed śmiercią?”. Każdy z nas musi się zastanowić, czy przypadkiem nie jest martwy już za życia. To byłaby największa strata.

Artykuł z numeru

Cieszyć się kruchością życia

Kiedy uświadomiłaś sobie, czym jest śmierć?

Gdy miałam siedem lat.

Co się wtedy stało?

Umarł mój dziadek. I to w mojej obecności. Mieszkaliśmy w dużym, trzypokoleniowym domu. Bar­dziej niż rodzice wychowywali mnie właśnie babcia z dziadkiem. Pamiętam, jak siedziałam obok niego na łóżku i słuchałam jakiejś historii, którą mi opowiadał. Nagle dostał zawału serca i dość gwał­townie zmarł.

Jak zareagowałaś?

Byłam w szoku. Po raz pierwszy widziałam martwą osobę, i to od razu kogoś tak mi bliskiego. Zobaczyłam, że to już nie jest mój dziadek, że to jest jakieś ciało, które nie odpowiada, nie reaguje.

Pierwotna, naturalna intuicja w ogóle nie podpowiada dziecku, że życie ma swój kres. Walter Benjamin twierdził, że dzieci są szczęśliwe, ale tylko do czasu, bo warunkiem szczęścia jest niewiedza o śmierci. Do tego wydarzenia byłam więc radosnym dzieckiem traktującym życie jak niekończącą się imprezę. Nawet jeśli znałam słowo „śmierć”, które gdzieś tam krążyło po świecie dorosłych, nie brałam go do siebie.

Wtedy po raz pierwszy doświadczyłaś jego znaczenia osobiście?

Może nie od razu, ale po pogrzebie, po całym rytuale związanym ze śmiercią, zaczęłam sobie to uświadamiać.

Pamiętam też, jak śmierć mi się przyśniła.

To znaczy?

Śniło mi się, że krążę nad boiskiem, na którym bawiłam się wówczas z moimi dziecięcymi znajomymi. Byłam jak duch, który widzi wszystko z góry, kolegów i kole­żanki – ale tylko jak duch, bo w istocie nie czułam się niczym, byłam tylko okiem znikąd obser­wującym świat beze mnie. Oni się bawią. A mnie nie ma wśród nich. To było takie unaocznienie śmierci: jesteś, a potem cię nie ma, zostaje tylko ślad w pamięci osób, które nas znały, a po niektórych – ślad w kulturze. Z czasem i on się zaciera. Dzieci bawiły się, jakby nigdy mnie wśród nich nie było.

Co ciekawe, gdy rok temu leżałam w szpitalu w ciężkim stanie i właściwie otarłam się o śmierć, wyobraziłam sobie, jak patrzę na swój kondukt pogrzebowy – to samo oko znikąd, patrzące na moje prochy w urnie. I zaczęłam nawet myśleć, jaką muzykę można by zagrać na moim pogrzebie.

Pamiętam, że na pogrzebie Jerzego Vetulaniego dużo nadziei i rockandrollowego ducha przyniosło Let the Sunshine In z musicalu Hair. A co Ty wymyśliłaś?

Jest taki niewielki utwór Bacha, którego w niepamiętnych czasach, jak byłam mała, uczyłam się grać na pianinie. Po polsku tłumaczy się to chyba jako Owce mogą się paść bezpiecznie. To była pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy. Jest tam wizja owieczek i dobrego pasterza… W sumie to wszystko dalekie od mojej filozofii i myślenia o skończoności. No, ale jest w tym jakaś słodycz; jakieś westchnienie stworzenia, jednocześnie bolesne i pełne nadziei. Bardzo mnie to wzrusza.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się