fbpx
Ilustracja: Ewelina Karpowiak fot. Piotr Grzybowski / Agencja SE / East News
Ilustracja: Ewelina Karpowiak fot. Piotr Grzybowski / Agencja SE / East News
Karolina Korwin-Piotrowska listopad 2023

Ludzkość w pigułce

„Lesio” jest ze mną zawsze. Zabieram go ze sobą na wakacje i nawet jeśli nie czytam, to mam świadomość, że jest ze mną jak kamizelka ratunkowa

Artykuł z numeru

Cieszyć się kruchością życia

Przyznawanie się, szczerze i bez owijania w bawełnę, do tego, jaka książka jest dla kogoś ważna, to intymna czynność. Aż kusi, by wykreować się na kogoś, kim nie jestem, i rzucić tytułami nagradzanych powieści, książek, które zmieniły świat. Może i zmieniły, ale nie mój, a mam wrażenie, że w tym tekście chodzi o to, kim jestem i co wywarło na mnie wpływ…

Nie pamiętam, ile dokładnie miałam lat, kiedy po raz pierwszy przeczytałam książkę Joanny Chmielewskiej pt. Lesio, obstawiam, że około 12. To było jak objawienie, jakby się niebo nade mną otworzyło, bo po raz pierwszy w życiu przeczytałam coś, co było opowieścią trochę o mnie, o kimś, kto wtedy był dzieckiem, ale nie był zbyt dobrze dopasowany do otaczającego świata. Bo o kimże jest ta historia? O człowieku, który bardzo się starał, jednak mu zwykle nie wychodziło. Bo zapomniał, coś zepsuł, zgubił, bo nie zdążył albo się zagapił. Nie był leniem, nierobem ani kombinatorem. Przeciwnie, w sumie był zdolniachą, zawsze jednak tak jakoś wszystko, do czego przykładał rękę, mu… nie wychodziło. Przecież zdanie: „Charakter Lesia, acz szlachetny, jest nad wyraz skomplikowany, dusza pełna fantazji, a życiorys bogaty w wydarzenia”, jest – wypisz wymaluj – o mnie! I wiedziałam to już w wieku 12 lat!

Owa „powieść, nie da się ukryć, humorystyczna” zapisała się w moim DNA na zawsze, od zdania „Lesio Kubajek postanowił sobie, że zamorduje personalną”.

Swoją drogą, kiedy byłam młodsza, naprawdę zastanawiałam się, czy w lodach Calypso, czy w ogóle w lodach można po ich rozpuszczeniu i ponownym zamrożeniu wyhodować gronkowca, który zabija. Nawet poczytałam o tym, kim była Lukrecja Borgia, lecz nie, nikogo nie otrułam, przynajmniej nic o tym nie wiem. Ale „uciąć łeb hydrze lodami Calypso” to poezja, działa na wyobraźnię i aż chciałoby się spróbować…

Nauczyłam się, że „naturalną rzeczy koleją po niedzieli wstał poniedziałek”, a potem: „Jak spadać, to już z dobrego konia!”. No, chyba że spotkasz po drodze słonia, niekoniecznie na trzeźwo, i wtedy jedyne, co może się wyrwać z przerażonego gardła, to ikoniczny okrzyk, który był jednym z najważniejszych w moim dzieciństwie, wykrzyczany niejednokrotnie na podwórku, czyli „Słoniocy!”. No i kultowe: „Mój dziad fortunę w Monte Carlo…!”, po którym to zastanawiałam się, czy ową fortunę wygrał, przepił czy zgubił. Moja mama wtedy z przekąsem dodawała: „Zabrali nam komuniści”, i to wyjaśniało sprawę, można było jedynie westchnąć głęboko i powiedzieć „kałbasa” albo „mocz tenora”. Kto wie, ten wie i już wyje ze śmiechu. Bo ta powieść jest o nas, ludziach, pełnych wad i unurzanych w codziennym absurdzie, jest ironiczna, niepoprawna, bo ludzie tam wyzywają się od idiotów, nadużywają napojów wyskokowych, podglądają zbyt często wydatne biusty koleżanek, fantazjują o seksie z obcą osobą, chcą kogoś zabić, okraść… No, ludzkość w pigułce. Z dobrymi chęciami, którymi piekło jest wybrukowane. To też ja w pigułce. Pamiętam, że po przeczytaniu jej po raz pierwszy powiedziałam, że to jest o mnie i że gdyby postać nazywała się Karolina, to pasowałoby idealnie. Tego się trzymam do dzisiaj. Lesio to ja. Nie zaglądam, co prawda, w biust koleżankom, lecz wszystko inne się zgadza.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się