fbpx
fot. Adam Golec
Natalia Sosin-Krosnowska grudzień 2023

Obrastam w rytuały 

Od kiedy zajęłam się uprawą ziemi, zazwyczaj zaczynam dzień od obchodu ogrodu. To jest mindfulness w czystej postaci, nie da się być bardziej tu i teraz niż wśród doglądanych codziennie roślin.

Artykuł z numeru

Rytuały. Jak zwolnić i żyć uważniej

Czytaj także

Ilustracje: Aleksandra Stanglewicz

Mateusz Kubik

Odbieram mój czas

Czy widzieliście kiedyś, co robi Rafael Nadal przed wyjściem na kort? Mistrz ma podobno aż 19 rytuałów, które „odprawia” przed meczem. Należą do nich lodowaty prysznic 45 minut przed rozpoczęciem rywalizacji, odpowiednia kolejność zdejmowania kurtki, witania się z publicznością, poprawiania włosów, spodenek, skarpetek, ręcznika, koszulki i dwóch butelek – precyzyjnie ustawianych w idealnej linii, ukośnie do kortu, etykietami w stronę, po której będzie grał. Złośliwi mówią, że to już nerwica natręctw, Rafa zaprzecza, twierdząc, że to jego „sposób na uporządkowanie otoczenia” przed meczem i wprowadzenie się w stan tzw. flow.

Céline Dion przed każdym koncertem stuka w specjalną deseczkę i dotyka gipsowego odlewu ręki swojego zmarłego męża, który niegdyś odprowadzał ją zawsze na scenę. Beyoncé, żeby uspokoić się przed występem, modli się wspólnie z całym zespołem i ekipą, po czym spędza godzinę w samotności. Salvador Dalí miał zawsze przy sobie kawałek drewna wyrzuconego na brzeg, aby odpędzić złe duchy, a Charles Dickens nosił w kieszeni kompas i spał zwrócony w kierunku północy, wierząc, że wspiera to jego kreatywność. Każdy (no, może prawie każdy) ma jakiegoś bzika.

Żyję na pograniczu Beskidu Wyspowego, w starym domu, w którym mieszkałam jako dziecko i opuściłam jako nastolatka, by powrócić jako dorosła kobieta z własną rodziną. W tym miejscu, naraz znanym i momentami obcym (wszak nie mieszkałam tu wcześniej jako osoba dorosła), mieszają się rytuały rodzinne, które pamiętam z dzieciństwa, z tymi, które wypracowałam, a może pasowałoby raczej powiedzieć: którymi obrosłam, przez lata dorosłego życia w miastach. Wieczorne czytanie przy kominku, planszówki, gdy jesienią i zimą wcześnie zapada zmrok, spacer do lasu, kolejność czynności przy rozpalaniu pieca. Codzienne wyjście tuż po przebudzeniu na zewnątrz, by popatrzeć w niebo, joga z YouTube’em, spacer boso po trawie – czy rosa, czy błoto, czy mróz – przedpołudniowa kawa z mężem. Od kiedy zajęłam się uprawą ziemi, zazwyczaj zaczynam dzień od obchodu ogrodu. Co obgryzła w nocy sarenka? Jak się mają maleńkie siewki przesadzone do gleby po swojej pierwszej nocy pod gołym niebem? Co wyrosło na tyle, że nadaje się do zerwania i zaraz stanie moim śniadaniem? Gdzie jest zbyt słonecznie lub zbyt ciemno dla posadzonych tam warzyw? Ile jeszcze wytrzymają pomidory w szklarni, zanim zetnie je pierwszy solidny mróz? To jest mindfulness w czystej postaci, nie da się – moim zdaniem – być bardziej tu i teraz, niż będąc w ogrodzie, gdzie człowiek angażuje się naraz wszystkimi zmysłami i ma szansę obserwować, jak z dnia na dzień budzi się życie i jak wszystko nieuchronnie umiera. Jednocześnie nie da się bardziej czuć częścią większej całości, świata roślin i zwierząt. Przynajmniej ja tego nie doświadczyłam nigdzie indziej. Po takim porannym obchodzie zupełnie inaczej się myśli i pracuje. Przejście się po łące spowitej mgłą wpływa na kreatywność zupełnie inaczej niż przeciskanie się do drzwi autobusu.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się