Jak bardzo można się odsłonić? – oto jedno z pytań, które przenikają drugi tom wierszy Kariny Caban, zatytułowany Niewiele nieszczęścia (Warszawa 2023). Jak dalece możemy, powinniśmy wpuścić do naszego świata innych, opowiedzieć im o naszych traumach i o tym, jak próbujemy sobie z nimi poradzić? Czy wiersz potraktowany jako świadectwo może się dziś obronić? Współczesna poezja, choć bywa ekshibicjonistyczna, na ogół wybiera ostrożność, chętniej operuje zasłoną, często w ogóle usuwa podmiot, dając do zrozumienia, że bezpośrednie wyznanie to naiwność, anachronizm. Równocześnie wciąż wiele poetek i poetów snuje osobistą opowieść, z własnych przeżyć czyniąc ważny, niekiedy najważniejszy, motyw paktu zawieranego z czytelniczkami i czytelnikami. Napięć, które przy okazji powstają, nie da się usunąć, można je natomiast twórczo wykorzystać.
Tak jest na pewno w przypadku wierszy Kariny Caban; dotyczy to zarówno jej pierwszej książki, Dużo drobnych (Kraków 2022), jak i najnowszego tomu. „Twierdzą, że zbyt dużo obecnie pisze się wierszy. / To tylko wylewanie, wyrzucanie” – pisała wcześniej poetka. „Nikomu nic / to nie daje prócz piszącego: rozkrajanie mózgu, / układanie na talerzu, polewanie plastrów czymś, / co przypomina ślinę”. Trudno jednak to, co robiła Caban w tamtym tomie, nazwać „wyrzucaniem” czy „wylewaniem”. Należałoby raczej mówić o skromnym, nieśmiałym wydzielaniu, o odsłanianiu i zasłanianiu jednocześnie. Już w debiucie Caban wybrała językową powściągliwość jako podstawę pisania; nie ukrywała wprawdzie, że z wierszy wyczytać można jej osobistą historię, ale zapisywała ją w formie aluzji, sugestii, pogłosów.
Zwięzłość, operowanie krótkim, enigmatycznym zdaniem, umiejętność zawieszenia głosu w momencie największego napięcia stanowiły o sile najlepszych wierszy z pierwszej książki.
Nowy tom stanowi pod tym względem kontynuację, lecz w geście odsłonięcia jest śmielszy. Więcej tu utworów, w których mówi się wprost o samobójstwie matki, o kryzysie i rozpadzie własnego małżeństwa, o podjętej terapii, która ma pomóc w odzyskaniu równowagi. Jednocześnie więcej tu też wątpliwości, zastrzeżeń, niepokoju, czy czegoś w ten sposób się nie fałszuje. Charakterystyczne, że kiedy mowa o doświadczeniu najtrudniejszym, najboleśniejszym – śmierci matki – poetka przechodzi na zapis prozą, tak jakby nawet drobny gest łamania zdań na wersy był niestosowny. Czytamy coś, co jednocześnie jest i nie jest wierszem, brzmi jak strzęp rozmowy z kimś bliskim, komu poetka próbuje opowiedzieć, co się stało i jak się z tym czuła, będąc dzieckiem.
Ten sam ton poufności i poufałości możemy zresztą usłyszeć również w innych miejscach książki.