Niektórzy twierdzą, że jeśli zadajesz sobie pytanie, czy potrzebujesz konsultacji z terapeutą, to znaczy, że już powinieneś zwrócić się po pomoc do specjalisty.
Takie myślenie to efekt medykalizacji i psychoterapeutyzacji naszej kultury. To zjawisko ma oczywiście pozytywne aspekty, gdyż sprawia, że przeciętny człowiek jest obecnie znacznie bardziej niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu zaciekawiony swoją psychiką. Gdy pod koniec lat 80. przebywałem w Stanach Zjednoczonych i oglądałem w telewizji popularne seriale, zdumiewało mnie, jak sprawnie ich bohaterowie używali języka, jakim na co dzień posługują się w swojej pracy psychologowie. Dzisiaj ten trend dotarł także do nas i w polskich filmach często przemycane są wątki psychologiczne. To zachęca odbiorców do większej refleksyjności i namysłu nad własnymi konfliktami emocjonalnymi.
Ta wiedza jest jednak często pełna uproszczeń.
Tak często bywa. Pułapką psychologizującego stylu może być swoisty redukcjonizm nie zawsze sprzyjający pogłębieniu świadomości, promujący postawy hedonistyczne i narcystyczne. To, co ludzie dawniej zyskiwali dzięki czytaniu poezji lub chociażby poprzez niebanalne rozmowy z przyjaciółmi, dzisiaj otrzymują dzięki podcastom i poradnikom. One stanowią współczesne narzędzia wyjaśniające świat wewnętrzny człowieka. Problem polega na tym, że często oczekuje się, iż dadzą ostateczne, pewne i jednoznaczne odpowiedzi. A na popularności zyskuje hasło: „Nic nie musisz, wszystko możesz”. Sam często mam kłopot, gdy w jakiejś rozmowie ktoś zwraca się do mnie z pytaniem typu: „Jak to jest z…?”. Najczęściej trafna odpowiedź brzmi: „Bywa różnie”. I nie chodzi o unieważnienie tego pytania, lecz o podkreślenie, że rzeczywistość jest skomplikowana, zróżnicowana i często niejednoznaczna.
Wspomniał Pan o tym, że nasza kultura się psychoterapeutyzuje. To zjawisko polegające na przenikaniu wpływów z psychologii do popkultury jako jedna z pierwszych opisała Eva Illouz. Dzisiaj psychoterapeutyzacja jest już powszechna, a jej przykład stanowi chociażby to, że słowa takie jak „trauma”, „przepracowanie” czy „narcyz” przeniknęły do języka potocznego. Czy przypadkiem ich nie nadużywamy?
Niebezpieczeństwo widziałbym w tym, że medykalizacja i psychoterapeutyzacja mogą doprowadzić do rezygnacji z własnych poszukiwań i refleksyjności. Tak jak złamaną nogę leczy chirurg, a bóle zamostkowe kardiolog, tak depresję – rozumujemy – leczy psychiatra. Wadą takiego sposobu myślenia bywa jego szybkość – zamiast spróbować głębiej zrozumieć siebie, akceptujemy diagnozę i przyjmujemy lek. Dawniej gdy ktoś miał lęk przed wystąpieniem publicznym, mówiło się, że jest nieśmiały. Ta niepewność mogła być stopniowo przepracowywana mocą kolejnych konkretnych doświadczeń. Dzisiaj możliwy jest skrót: diagnoza „zespół lęku społecznego”, zatem farmakoterapia. Co nie zmienia faktu, że czasem rzeczywiście lek może być jedynym sensownym rozwiązaniem.