Tytuł mojego ostatniego projektu to hoshii, co po japońsku oznacza „pragnienie”. Od zawsze chciałem mieć zespół, który będzie miał logo wyrażające jakąś ideę, ale nie wiedziałem, co to właściwie ma być. Jako dzieciak lubiłem japońskie kreskówki, podobała mi się estetyka mangi i anime. Dużo tego było, wiadomo, że przeważały najbardziej komercyjne rzeczy, jak Death Note, Dragon Ball czy Naruto, lecz do Japonii ciągnęli mnie też znajomi. Na przykład mój kolega Albert Karch, perkusista i pianista, od lat jeździł do Tokio i koncertował w Japonii, a w kwartecie z basistą Yutą Omino nagrał album Hare / 晴 れ. Ma też żonę Japonkę. Animacje do jego utworów przygotowała nasza wspólna, dobra przyjaciółka Ola Mleczko i u niej po raz pierwszy zobaczyłem Hoshii. Wtedy mnie to uderzyło. To musi być twarz mojego nowego projektu! Tak mi się ta postać spodobała, że przy aprobacie Alberta spytałem Olę, czy zechciałaby zostać dyrektorką graficzną tego przedsięwzięcia. Ola przekształciła postać Hoshii na logo i dzięki temu stała się ona konstytutywnym elementem mojego przyszłego albumu (tworzonego wspólnie z Grzegorzem Tarwidem, Maxem Muchą i Miłoszem Berdzikiem).
Hoshii to nie tylko logo. Wiedziałem, że chciałbym z tą postacią funkcjonować w dwóch światach, co widać na materiałach towarzyszących płycie: mają formę animacji, a także filmów aktorskich. Do tego dochodzi druga dwoistość: to nie sama postać, ale cała historia, którą miałem w głowie, a którą wyrysowała Ola. Hoshii przybywa z innej planety, która nazywa się Versus, więc pracując nad płytą, równolegle myślałem o całej historii, podchodząc do projektu jak reżyser: jakie relacje ma Hoshii z innymi stworami na swojej planecie, dlaczego ląduje na Ziemi… To wszystko połączyłem z muzyką. Teraz już zresztą mam koncepcję kolejnego albumu, niestety… nie mam jeszcze muzyki! Muszę to nadgonić.
Jest w tym projekcie coś japońskiego, bo wprowadza holistyczne podejście do sztuki.
Nie chodzi wyłącznie o muzykę, ale o całą estetykę, która towarzyszy dźwiękom. Taką perspektywę można wywieść być może także z innych kultur, mnie jednak kojarzy się z Japonią i klimatem, jaki roztacza wokół siebie japońska estetyka od architektury po odzież. Studiowałem w Kopenhadze, dlatego chociaż tworzę ekspresyjne utwory, to podoba mi się japoński minimalizm i staram się operować ciszą. Takie inspiracje daje mi np. wokalistka Ichiko Aoba, z którą wspomniany już Albert Karch nagrał w 2019 r. płytę.
Gdy pracowałem nad projektem hoshii, pojawiły się jeszcze inne pomysły. Spędziłem np. trochę czasu w Los Angeles i zafascynowało mnie to, że tamtejsi raperzy są samowystarczalni: sami kręcą klipy, projektują ubrania i pomyślałem, że też chciałbym tak robić, widzieć w sobie nie tylko saksofonistę, lecz po prostu artystę. Od zawsze równie ważna jak muzyka była cała reszta, z którą się ona wiąże. Do tej pory pracowali nad tym inni ludzie, a chciałem robić to osobiście. To otworzyło mi perspektywę nowych wyzwań: mogę tworzyć dużo muzyki w krótkim czasie, mam to opanowane, a teraz stanął przede mną świat nowych zagadek, co motywuje do pracy.