Bądźmy szczerzy, literatura rzadko realnie wpływa na ludzkie losy, zmienia życiowe decyzje, sprawia, że zamiast dobrze znanej ścieżki „A” człowiek wybiera kręty szlak ścieżki „B”. Literatura może kształtować czytelników, uświadamiać i otwierać oczy, nieczęsto jednak ma tę samą moc odmiany czyjegoś losu co wygrana na loterii, wypadek samochodowy lub narodziny dziecka.
Z tym zastrzeżeniem, że nie dotyczy to literatury stworzonej przez Jamesa Baldwina.
„(…) wiedziałem, ilekroć wstępowałem za próg mojego pokoju w akademiku Beaven, że żadna część tego miejsca w Worcester w Massachusetts nie powstała z myślą o mnie. Czułem to, ale wówczas jeszcze nie miałem zbyt wielu słów, żeby o tym mówić. Dał mi je Baldwin” (tłum. Mikołaj Denderski) – pisze prozaik Edward P. Jones, czarny Amerykanin, we wprowadzeniu do esejów Zapiski syna tego kraju. „Pod wpływem lektury powieści Baldwina nie tylko doszedłem do pełnej samoakceptacji, ale też postanowiłem nigdy więcej się nie bać, gdyby komuś przyszło do głowy »zdemaskować« mnie jako geja” – to z kolei słowa Andrzeja Selerowicza, tłumacza Mojego Giovanniego. A to zaledwie dwa pierwsze z brzegu przykłady. Na różnych szerokościach geograficznych, w różnym czasie, z różnych względów słowa Jamesa Baldwina porzucały swą symboliczną formę i przeobrażały się w namacalne narzędzia wyzwalające ze społecznych okowów czy osobistych uprzedzeń. Wyposażały ludzi w nowe słowniki, przywracały uwięziony w krtani oddech, wskazywały inne drogi. Bierność wpisaną w czynność czytania przekuwały w działanie. Jak to jest w ogóle możliwe?
Ponura opowieść
„Historia mojego dzieciństwa to ponura opowieść, jakich wiele, i możemy ją pominąć” – pisze James Baldwin w Zapiskach autobiograficznych, i rzeczywiście w biografiach pisarza ten okres opisywany jest skrótowo: Baldwin urodził się w 1924 r. w nowojorskim Harlemie, jako najstarszy syn Emmy Berdis Jones i mężczyzny, o którym nic nie wiadomo. Gdy James ma trzy lata, Emma wychodzi za mąż za Davida Baldwina, przyszłego ojczyma pisarza. Davidowi urodzi ośmioro dzieci. James atmosferę Harlemu będzie przyrównywał do natarczywego, klaustrofobicznego pulsowania w czaszce, jakie towarzyszy próbom oddychania w małym, zamkniętym pomieszczeniu. Ustawiczne pojawianie się w rodzinie kolejnych dzieci nazywa „męczącym i tajemniczym zwyczajem” matki i odmalowuje obraz siebie z dzieciństwa: z niemowlęciem w jednym ręku i książką w drugim. Ojczym pisarza przypomina opisywanego nieraz przez Baldwina robotnika, którego wszechobecne szykany na tle rasowym, poczucie zagrożenia i trud wykarmienia rodziny za „dwadzieścia siedem dolarów i pięćdziesiąt centów na tydzień” zamieniają w wiecznie zmęczony i wściekły trybik maszyny. Najstarszy syn – bo Baldwin zawsze nazywa Davida ojcem – właściwie z nim nie rozmawia, nie ma kiedy i nie wie jak. Ojciec rodziny znajdował czas jeszcze tylko na posługę – był kaznodzieją w Kościele zielonoświątkowców, w czym w końcu zacznie mu pomagać także nastoletni James. Pisarz odszedł z Kościoła, jednak prorokiem i kaznodzieją – jak sam o sobie mówił – pozostał na zawsze, tyle że w innej niż boska sprawie. Poetyka Pisma Świętego pojawi się również w tekstach Baldwina i będzie stanowić jeden z kluczy do jego twórczości – najsilniej obecna jest w debiucie powieściowym z 1953 r. Głoś to na górze.