Tekst ukazał się w papierowym wydaniu Miesięcznika pod tytułem Nie rozregulować biochemicznej zupy
Czy odpoczynek to dla nas coś naturalnego? Pytam o to, bo zastanawiam się, dlaczego tak trudno nam wejść w ten stan, zawsze jest jeszcze coś do zrobienia, zawsze coś wzbudza naszą ciekawość.
O tak, sama tego doświadczam ze względu na bardzo intensywny okres związany najpierw z publikacją książki Tak działa mózg, a niedawno z premierą filmu dokumentalnego Jak ruchem zmieniać umysł. Dodatkowo w marcu wyprowadziłam się do Wrocławia, a większość rzeczy zawodowych związana jest u mnie z Warszawą, więc przez ostatnie miesiące jestem kilka razy w miesiącu w podróży. Ten tryb wytrąca z równowagi, co mocno odczuwam.
Zdarza się, że taki intensywny sposób funkcjonowania sprawia, iż przestajemy uznawać odpoczynek za coś naturalnego.
Myślimy, że to luksus tylko dla wyróżnionych, którzy mogą sobie na niego pozwolić, bo mają np. dużo pieniędzy i mogą mniej pracować. Kapitalistyczna rzeczywistość podrzuca też trop, że odpoczynek jest dla tych, którzy nie mają żadnych zajęć, zatem są nieważni dla systemu i mogą leniuchować. Tymczasem odpoczynek jest absolutnie niezbędny, żeby nasz organizm mógł właściwie funkcjonować: układ nerwowy potrzebuje się co jakiś czas zresetować i następnie wrócić do swojej dynamiki. Obecnie trwa np. dyskusja nad tym, czy ogromna liczba nowych diagnoz ADHD nie jest w pewnej mierze związana z przebodźcowaniem, życiem w trybie ciągłego włączenia.
Nie możemy być cały czas w mobilizacji i działaniu.
Nasz układ biologiczny dąży do tego, żeby wracać do równowagi po różnego rodzaju pobudzeniach. Zwykle funkcjonujemy w trybie walki (fight) lub ucieczki (flight), ale żeby one dobrze działały, niezbędna jest też druga strona: relaksacja. Potrzebujemy jej, żeby czerpać zasoby do działania na poziomie emocjonalnym, poznawczym i fizycznym. Wydaje mi się, że dzisiaj na szczęście coraz częściej myślimy o tym aspekcie: jakościowym śnie, pozwoleniu sobie na lenistwo. Zaczynamy rozumieć, że brak czasu na relaksację nie sprzyja prewencji chorób związanych z przewlekłym stresem, ale też pogłębia obecne stany chorobowe, z którymi się zmagamy.
A czym dla mózgu jest stan odpoczynku?
Nasz mózg pozostaje zawsze aktywny. Steruje tym, jak reagujemy na środowisko zewnętrzne, czyli gdy np. czujemy pragnienie, sięgamy po szklankę wody. Jednak ogrom procesów – związanych z krążeniem krwi, gospodarką hormonalną, perystaltyką czy oddychaniem – wydarza się w nim bezwiednie. Wytwór mózgu, czyli umysł – jak sugeruje sama jego nazwa – nie jest jednak w stanie całkowicie wyłączyć się z aktywności. Przecież nawet kiedy śpimy lub medytujemy, on nadal pracuje.
To o co zatem chodzi w odpoczywaniu mózgu?
Istotne jest zmniejszenie ilości bodźców, a tym samym docierającego do mózgu napięcia. Kiedy cały czas interpretujemy, rozmyślamy, planujemy, nasze mózgi bywają przemęczone, co prowadzi do nagromadzenia się hormonu stresu, czyli kortyzolu, i powoduje rozdrażnienie. Dzisiaj oczywiście trudno jest tego uniknąć, bo nawet na poziomie nieświadomym przyjmujemy do siebie niezliczone ilości bodźców. Stąd zmęczenie pojawiające się pod koniec dnia czy tygodnia.
I poczucie przepracowania, które w badaniach przeprowadzonych w grudniu 2023 r. zgłaszało 23% Polaków i 41% Polek. Kiedy jesteśmy w trybie działania, odhaczania kolejnych obowiązków, wejście w stan odpoczynku może nie być proste. Bywa przecież, że przychodzi weekend, a nasze ciało wysyła nam znaki: pojawia się migrena, bolą plecy. Czy wówczas dostajemy sugestię, że odpoczynek został mocno zaniedbany?
Oczywiście. Tylko my często nie słyszymy tych sygnałów, bo funkcjonujemy w trybie nieustannych obowiązków. Często pracujemy już nawet nie 8 godz., lecz 12–14 godz. Dotyczy to zwłaszcza osób prowadzących własną działalność, żyjących z freelance’u lub tych, które wykonują pracę związaną z ich pasją. Sama zaliczam się do tej ostatniej grupy, więc dobrze wiem, jak trudno jest po pracy nie czytać lub analizować czegoś, co choćby pośrednio jest z nią związane.
Często w takich sytuacjach doświadczamy pracowego FOMO – nawet podczas wykonywania pozornie relaksujących czynności, jak np. oglądanie serialu, nerwowo sprawdzamy pocztę czy telefon, bo boimy się, że ominie nas ważna wiadomość.
A potem czujemy się jeszcze bardziej zmęczeni.
Aby nie doprowadzać do takich sytuacji, musimy nauczyć się rozpoznawać sygnały płynące z ciała. Istotna jest praca z interocepcją, która dotyczy wymiany informacji między naszym układem nerwowym a resztą ciała. Chodzi o rozpoznawanie nawet subtelnych sygnałów. Chroniczne zmęczenie przeważnie na początku objawia się dość nietypowo. Pojawia się tzw. mgła mózgowa, która sama w sobie nie jest stanem chorobowym, tylko syndromem, dotyczy np. problemów z koncentracją i pamięcią krótkotrwałą czy dezorientacji myśli. To rodzaj samopoczucia oddającego to, że nasza zupa biochemiczna się rozregulowała.
Co jeszcze może być oznaką przepracowania?
Problemy z nastrojem i regulacją emocjonalną. Przykładowo: wstajemy rano i od razu wszystko nas denerwuje. Stresuje nas uruchomienie skrzynki e-mailowej w pracy. A gdy partner za głośno odkłada kubek z kawą, wybuchamy i zaczynamy na niego krzyczeć.
Kiedy jesteśmy zmęczeni, nasz układ limbiczny znacznie mocniej odbiera sygnały związane z emocjonalnością. Skutkuje to impulsywnością, afektywnością, wytrącaniem z równowagi.
W wyniku spadku serotoniny i dopaminy odpowiedzialnych za odczuwanie szczęścia i przyjemności pojawia się też zwiększone zapotrzebowanie na pokarmy o wysokiej gęstości energetycznej, czyli słodkie, słone, wysokoprzetworzone, mające dać nam energię tu i teraz. Taki rodzaj pożywienia powoduje nagłe wzrosty glukozy, co wpływa na podniesienie insuliny, a to skutkuje rozdrażnieniem i w efekcie jedynie pogłębia zmęczenie.
Błędne koło.
Tak, u osób przemęczonych często pojawiają się również problemy ze snem, które mają dwojaką postać. Albo mamy dużą potrzebę snu, jesteśmy ciągle senni, albo wręcz przeciwnie: zaczynamy borykać się z bezsennością, występują u nas trudności z zasypianiem i podtrzymaniem snu. Być może wówczas brakuje nam melatoniny, która wytwarza się dzięki serotoninie.
Jeśli więc przez dłuższy czas zmagamy się z migreną, boli nas ciało, utrzymuje się obniżony nastrój, warto zrobić sobie rachunek sumienia i przyjrzeć się higienie naszego funkcjonowania: ile czasu śpimy, ile odpoczywamy, ile poświęcamy na pracę, ile zobowiązań, których podejmujemy się na co dzień, wynika z tzw. musizmu, subiektywnego przekonania, że „musimy” coś zrobić, czy robimy też coś tylko dla siebie, bez celu, dla zabawy i relaksu.
Pojawił się już w naszej rozmowie wątek snu. Często tych słów „sen” i „odpoczynek” używa się wręcz synonimicznie. Co różni te dwa stany?
Sen to kluczowa rewitalizacja dla naszego organizmu. Myślę sobie o nim jako o okazji do nowego rozdania. Gdy się obudzimy, otrzymamy przecież nowy dzień, nastąpi synteza wielu neuroprzekaźników i hormonów. Sen pozwala oczyścić się ze stresu i z adenozyny, która jest barometrem zmęczenia, jej poziom zwykle rośnie w ciągu dnia. Kiedy ten poziom jest wysoki i na zewnątrz robi się ciemno, w zdrowym, dobrze działającym organizmie wytwarza się melatonina umożliwiająca zasypianie.
Natomiast sam odpoczynek to głównie czynności wykonywane na jawie, choć można do niego zaliczyć również stany z pogranicza jawy i snu, np. praktykę non-sleep deep rest (NSDR), która resetuje zdolność odbierania bodźców zewnętrznych i pozwala na pełne wyłączenie się.
W podobny stan pozwala chyba wejść medytacja.
Zgadza się. Choć są to metody relaksacyjne, wymagają jednak ostrości umysłu pozwalającej skoncentrować się na sygnałach płynących z ciała, a nie na analizowaniu tego, co pojawia się w naszych głowach. Chodzi o to, żeby pozostać w stanie świadomości, ale nie podążać za pojawiającymi się myślami, tylko puścić je wolno. Dziś już wiemy na pewno, że pod wpływem medytacji spadają nam markery stanu zapalnego, zmniejsza się też poziom kortyzolu.
Medytacja to jednak wcale nie prosta sprawa. Bywa przecież, że naprawdę trudno nie podążać za swoimi myślami.
Jeśli w momentach dużego stresu i przebodźcowania mamy problem z tym, żeby usiąść i medytować, równie dobra jest medytacja poprzez świadome, uważne chodzenie, tzw. walkfulness. Chodzi o kontakt z naturą na poziomie patrzenia, wąchania, czucia, słuchania. Dobrym pomysłem jest też obserwacja ptaków. W Polsce psychiatra Sławomir Murawiec prowadzi badania, które pokazują, jak bardzo wypatrywanie i nasłuchiwanie ptaków wycisza nasz układ nerwowy, jeśli oczywiście wykazujemy odpowiednie zaangażowanie tylko w tę czynność w danym momencie. Tego typu zajęcia pozwalają odnaleźć luz, uwolnić się od tego, co nas spina na co dzień.
Czasem kojarzymy odpoczynek z przeciwieństwem aktywności. Samo słowo wskazuje przecież na stan spoczynku, zatrzymania. Czy ciało w ruchu może być jednocześnie ciałem wypoczętym?
Zdecydowanie. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca aktywność fizyczną o umiarkowanej intensywności przez 150–300 min tygodniowo lub intensywną przez 75–150 min. Taka odpowiednio dobrana do naszych warunków psychofizycznych forma ruchu zmniejsza poziom stresu, relaksuje, redukuje stany zapalne.
Jednak sprawą kluczową jest to, żebyśmy decydowali się na taką aktywność, na jaką mamy ochotę, a nie taką, do jakiej się zmuszamy lub jest dla nas zbyt wyczerpująca.
Rzecz jasna istnieją jednostki, które regulują się dzięki bardzo intensywnym treningom siłowym czy crossfitowym, przy czym muszą być bardzo ostrożne, bo trzeba pamiętać, że duży wysiłek fizyczny podnosi kortyzol.
A czy istnieje odpowiednia pora dnia na aktywność fizyczną?
Każda pora jest dobra, jednak trzeba uważać z treningami wieczornymi. Dotyczy to zwłaszcza osób, które żyją bardzo intensywnie. A nasz autonomiczny układ nerwowy działa na zasadzie przeciwstawień: część współczulna nas pobudza, aktywuje, a przywspółczulna relaksuje. Jeśli przez cały dzień pracowaliśmy intelektualnie, prowadziliśmy angażujące i ważne rozmowy, przyswajaliśmy liczne wiadomości, to jeśli wieczorem wybierzemy intensywny trening biegowy, będzie nam się trudno zrelaksować i zasnąć. A nawet jeśli zaśniemy, to sen nie będzie odpowiednio odżywczy i jakościowy, właśnie ze względu na zbyt duże pobudzenie naszego organizmu.
Zdarza się jednak, że wieczór to jedyna pora, kiedy możemy pozwolić sobie na ćwiczenia.
Wówczas po ich zakończeniu powinniśmy wykonać dobrą praktykę relaksacyjną, wziąć ciepłą kąpiel, zrobić ćwiczenia oddechowe. Zadbać o aktywację układu przywspółczulnego.
Najbardziej dostępną i spokojną formą aktywności fizycznej jest chodzenie. Często w tym kontekście mówi się o tym, że powinniśmy wykonywać dziennie 10 tys. kroków. Muszę przyznać, że przy siedzącym trybie, w dodatku pracy zdalnej, bywa to dość trudne.
10 tys. to liczba umowna, zdecydowano się na jej wskazanie, bo jest łatwa do zapamiętania. I choć na niektórych działa to mobilizacyjnie, inni myślą: „Nie mam czasu na 10 tys. kroków, więc w ogóle nie wychodzę”. Istnieją badania zespołu, w którym pracował także polski kardiolog Maciej Banach, wskazujące, że już 4 tys. działa prozdrowotnie: na parametry metaboliczne, na układ sercowo-naczyniowy.
4 tys. kroków to pewnie ok. 3 km. Tyle można zrobić, wychodząc do pobliskiego marketu czy wysiadając na wcześniejszym przystanku.
Dokładnie, jestem wielką zwolenniczką takiej spontanicznej aktywności fizycznej. Określa się ją skrótem NEAT (od angielskiego non-exercise activity thermogenesis), który opisuje spalanie, aktywację mięśni, niezwiązane z zaplanowanym treningiem. Jeśli nie stajemy się niewolnikami narzędzi typu krokomierze, mogą one być dobrą pomocą i motywatorem, który podpowie nam: „O, już 17, a ja się dzisiaj nigdzie się nie ruszyłam”. To może nas zachęcić do wyjścia, chociażby na spacer z psem. Z książki Szymona Augustyniaka Mimochodem o chodzeniu zapamiętałam takie zdanie: „Spacer nie zabiera nam czasu, tylko go daje”. Pozwala przewietrzyć głowę, odświeżyć myślenie. Bywa przecież, że siedzimy nad trudnym projektem i nie wiemy, co powinniśmy dalej napisać. Wracamy ze spaceru i kończymy pracę w pół godziny, a bez niego głowilibyśmy się pewnie jeszcze kilka godzin. Ostatnio w moim podkaście gościłam nauczyciela ruchu Kubę Sawickiego, który taką spontaniczną aktywność fizyczną nazwał przekąską ruchową.
Co prócz spaceru może być taką przekąską?
Gdy przez 8 godz. dziennie siedzimy przed komputerem, możemy co 45 min wykonać 10 przysiadów: głębokich, świadomych, z napięciem pupy i ud. To reguluje poziom cukru i metabolizm, ożywia ciało i porusza biochemię. Ale oczywiście możemy działać jeszcze bardziej spontanicznie: schody zamiast windy, wracanie z pracy nieco dłuższą drogą niż zwykle, umawianie się z koleżanką na spacer z kawą, a nie w kawiarni. Bywa, że z kimś jest nam łatwiej się ruszyć, bo zajmujemy się rozmową i nawet nie zauważamy, kiedy zrobiłyśmy te 10 tys. kroków.
Z odpoczywaniem kojarzy nam się często przebywanie na łonie natury, popularne są tzw. leśne kąpiele, a w niektórych krajach przepisuje się tzw. zielone recepty. Co takiego ma w sobie przyroda, że pozwala nam odpocząć?
W tym kontekście warto wspomnieć o psychiatrce propagującej ideę ekopsychiatrii Katarzynie Simonienko, która – zainspirowana zwłaszcza japońskimi badaniami (pierwszy eksperymentalny ośrodek terapii shinrin-yoku powstał w 1982 r. w japońskim lesie Akasawa) – założyła Centrum Terapii Leśnej zajmujące się tematyką kąpieli leśnych i terapii leśnej od strony medycznej i naukowej. Simonienko jest także autorką dwóch świetnych książek Lasoterapia i Nerwy w las. Ona i jej zespół pokazują, jak wpływa na nas przebywanie w lesie, gdzie jest zupełnie inne powietrze niż to, którym oddychamy w mieście.
Las oddziałuje na nasze wszystkie zmysły, co pozwala nam się wyciszyć.
Gdy siadamy na leśnym kamieniu, blisko ziemi lub pracujemy w ogrodzie, mamy kontakt z ważną bakterią glebową Mycobacterium vaccae, która wspiera walkę z depresją i przemęczeniem.
Ogromną rolę w systemie leśnym odgrywają także fitoncydy, czyli substancje organiczne wydzielane przez różne gatunki roślin w celach obronnych i komunikacyjnych. To im zawdzięczamy ten wspaniały zapach lasu. A dodatkowo mają one działania wirusoi bakteriobójcze, czyli wspierają nasz układ odpornościowy. Im większa bioróżnorodność lasu, tym większe bogactwo mikrobiotyczne i tym lepiej dla naszego zdrowia, dla naszej kreatywności. Ale w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby odhaczyć swoje 15 min np. w Lesie Kabackim, tylko pozwolić sobie na zanurzenie się w tej naturze, nawet jeśli nie będzie ono trwało długo.
Jak to zrobić?
Spojrzeć na las, nawet ten, który – jak nam się wydaje – znamy od dawna, i doświadczać go inaczej niż dotychczas. Można podnieść liść i dotykać jego faktury, można głęboko oddychać i skoncentrować się na zapachach, które do nas docierają, można spoglądać w dal, żeby poluzować gałkę oczną i spróbować uchwycić szeroką panoramę, można wyłapywać docierające do nas dźwięki. Trzeba być cicho, zmniejszyć dynamikę kroków, nie używać telefonów, być tu i teraz. Badania pokazują, że osoby uwrażliwione na naturę charakteryzują się większym poziomem empatii, łagodniejszym i spokojniejszym podejściem do życia.
To przebywanie w lesie przypomina o naszej zwierzęcej naturze, a ona nie jest przystosowana do tempa postępu cywilizacyjnego, z którym mamy obecnie do czynienia.
Przypomina mi się pewna mądra myśl amerykańskiego biologa E.O. Wilsona: „Prawdziwy problem ludzkości jest następujący: mamy paleolityczne emocje; średniowieczne instytucje; i »boską« technologię”. Technologia wykracza ponad wszystko, lecz nasza głowa za tym nie nadąża, więc potrzebujemy powrotu do korzeni. Człowiek pierwotny musiał biegać, łowić, zbierać, budować relacje. Prowadził tryb stadny i to też w pewien sposób go regulowało.
Relacje z ludźmi pomagają nam odpocząć?
Tak, ale relacje jakościowe, nie ilościowe, takie, w których czujemy się sobą, możemy być swobodni, nie wysysają energetycznie ani nie wiążą się jedynie z jakimiś benefitami. Często z prawdziwie bliskimi osobami możemy po prostu pójść na spacer do lasu i pomilczeć. Nie ma w takich relacjach niepotrzebnych pretensji i wyrzutów np. o brak uwagi.
Rozmawiamy tutaj sporo o aktywnych formach odpoczywania. Tymczasem dziennikarka Claudia Hammond w książce Sztuka odpoczynku opisuje swoje badania na grupie 18 tys. osób, które pokazały, że w pierwszej dziesiątce czynności relaksujących wskazywane jest oglądanie telewizji. Czy ktoś, kto prowadzi tylko siedząco-kanapowy tryb życia, może być naprawdę wypoczęty?
Musielibyśmy wejść w mózg takiego człowieka i zobaczyć, co się w nim dzieje, czy nie jest przebodźcowany. Oczywiście dla każdego odpoczynek może być czymś innym. Wprowadziłabym tu jednak pewne rozgraniczenie. Czym innym jest oglądanie filmu lub serialu, który nas angażuje, umożliwia wejście w losy bohatera i wyłączenie głowy, a czym innym jest słuchanie cały dzień faktów czy pozwolenie sobie na to, żeby telewizor ciągle chodził w tle i zagłuszał ciszę. Hałas informacyjny realnie skraca nam życie. Dziś już wiemy na pewno, że ludzie żyjący w aglomeracjach takich jak Nowy Jork częściej zmagają się z rozdrażnieniem, bezsennością, chorobą niedokrwienną serca.
Ciekawe są natomiast badania nad kinem gatunkowym.
Wykazano np., że oglądanie horrorów może przynosić ukojenie, zwłaszcza u osób w trudnym momencie życia, zmagających się m.in. ze stanami lękowymi.
W horrorze wszystkie przeciwności losu mają bowiem bardzo konkretną postać, a oglądający sprawuje kontrolę nad zaistniałą sytuacją – film można w każdej chwili wyłączyć, podczas gdy w realnym życiu nie mamy takiej możliwości i musimy się konfrontować ze swoimi strachami.
We wspomnianym badaniu Hammond jako najpopularniejszą – aż 58% badanych – formę odpoczynku wskazano czytanie. Co takiego daje nam ta rozrywka? Czy chodzi o to, że pozwala łatwo doświadczyć przepływu (flow), czyli takiego stanu, kiedy tracimy poczucie czasu i wydaje nam się, że moglibyśmy robić to, co robimy, w nieskończoność?
Flow to taki stan, który w ogóle chcielibyśmy osiągnąć na różnych polach: w aktywności fizycznej, pracy intelektualnej. Zaburzona czasoprzestrzeń, nie ma czasu, nie ma celu. Idealnie. Mnie, przyzwyczajonej na co dzień do literatury popularnonaukowej, taki stan pozwala osiągnąć np. obcowanie z poezją czy prozą Wiesława Myśliwskiego. Mogę chłonąć poetycką frazę lub wejść w życie bohatera i śledzić jego losy. Czytanie dodatkowo poprawia nam erudycję, zasób słownictwa, kreatywność, koncentrację, zwiększa naszą wyobraźnię.
Jednak nie każda lektura działa relaksująco. Jeśli jesteśmy nastawieni tylko na czytanie książek rozwojowych, z których się czegoś uczymy, w których ciągle coś zaznaczamy i próbujemy to zapamiętać, trudno nam się zrelaksować. Taka lektura dawkowana sobie przed snem może wręcz utrudniać zasypianie. Gdy jesteśmy zmęczeni i przebodźcowani, najlepiej sięgnąć po literaturę piękną i pozwolić sobie na literacką podróż, która pozornie wydaje się bezcelowa.
Co jeszcze pozwala osiągnąć Pani stan flow?
Słuchanie muzyki i spontaniczny taniec. Bez zaplanowanych ruchów, bez oceniania, po prostu tak, jak podpowiada mi ciało. Często urządzam sobie w domu takie silent disco. Nie chodzi o to, że włączam konkretną płytę i muszę ją przesłuchać całą, żeby wyrobić sobie o niej zdanie, móc ją potem ocenić, tylko pozwalam sobie na to, żeby zatracić się w muzyce płynącej ze słuchawek, i to wyrywa mnie na chwilę z codzienności. Pozwalam sobie na takie momenty, bo jestem przekonana, że każdy z nas potrzebuje dobrego odpoczynku. Ktoś mógłby powiedzieć, że jeśli robię to w przerwie od obowiązków, to pewnie prokrastynuję, ale zupełnie nie o to chodzi.
Gdzie zatem leży różnica między odpoczynkiem a prokrastynacją?
Prokrastynacja to tendencja do odkładania zadań na później z powodu obawy przed niepowodzeniem, z powodu stresu związanego z realizacją danego działania. Choć bywa i tak, że sama wizja sukcesu czy udanego przedsięwzięcia może nas odsuwać od rozpoczęcia akcji.
Co ważne, prokrastynacja wiąże się często z generowaniem jeszcze większego stresu, niezadowolenia.
Stanowi dobrowolne zwlekanie z realizacją zamierzonych działań, pomimo świadomości pogorszenia sytuacji w wyniku tworzonego opóźnienia. Jest czymś zupełnie innym niż lenistwo czy nuda, na które pozwalamy sobie świadomie, bez poczucia winy. Z nikim się nie umówiliśmy, nie mamy żadnych zobowiązań, możemy po prostu poleżeć. Wspaniały stan, bardzo pożywny dla naszej kreatywności.
Niestety, trudno znaleźć w sobie przyzwolenie na takie lenistwo.
Czytaj także
Trochę wolnego od wszystkiego
Te najprostsze sprawy są często najtrudniejsze, bo wymagają zatrzymania. Tomasz Stawiszyński w Ucieczce od bezradności pisał o tym, że współcześnie mamy coraz mocniejszą potrzebę performowania, funkcjonowania coraz intensywniej, dążenia do niedoścignionej doskonałości. Jeżeli żyjemy samą pracą i obowiązkami, wyznaczaniem sobie kolejnych celów, a nie dajemy sobie czasu na odpoczynek i małe przyjemności, to nie odnajdziemy spokoju, który w ostatecznym rozrachunku wydaje mi się najcenniejszy i najważniejszy. Oczywiście wszystkie działania zawodowe bywają – i sama tego teraz doświadczam – bardzo karmiące i pobudzające. Trzeba jednak pamiętać, że odpoczynek jest również potrzebny od nadmiaru pozytywnych bodźców, bo pozwala wyjść z automatycznego trybu, włączyć reset. Spokoju nie kupimy za żadną cenę, musimy się nauczyć go wypracowywać sami ze sobą. Dzięki temu poznamy sami siebie i w trudniejszych momentach będziemy wiedzieli, jak wrócić do bezpiecznej bazy.
Joanna Wojsiat Dr nauk biologicznych ze specjalnością neurochemia PAN, wykładowczyni akademicka, edukatorka, członkini Rady Naukowej Polskiego Towarzystwa Psychodelicznego oraz Polskiego Towarzystwa Mindfulness. Prowadzi podcast Wojsiat Ogólnie. Opublikowała książkę Tak działa mózg. Jak mądrze dbać o jego funkcjonowanie (2023)