Jak wygląda Twój dzień nad Czarną Hańczą?
Każdy jest inny. Wstaję wcześnie, koło czwartej, szczególnie gdy w sierpniu pojawiają się pierwsze mgły. Poranek to czas fotografowania, czytania, kąpieli w rzece. A kąpię się w niej codziennie, bez względu na pogodę i porę roku. No, chyba że jestem w podróży. Potem wyszykowujemy z Agnieszką dzieci do szkoły nad Wigrami. Ona zwykle je podwozi, sama jedzie do pracy do Suwałk. W tym czasie ja robię to, co akurat potrzeba – a to rąbię drewno, a to wykonuję roboty budowlane w gospodarstwie, coś w naszej galerii i Muzeum Mongolii. Czasem wyjeżdżam do pracy – także fizycznej, pracuję przy ogrodach, przy drzewie, nawet budki dla ptaków budowałem; rok temu byłem brygadzistą w rafinerii ropy. Prowadzę warsztaty fotograficzne, jeżdżę na plenery i w podróże jako przewodnik, do Kirgistanu, do Mongolii. Tylko jesienią i zimą mam więcej czasu, żeby posiedzieć i pisać książki. W To kim wśród tych wielu ról jesteś najbardziej? Najsilniej czuję się związany z obrazem fotograficznym. Cały czas tak patrzę na świat – przez fragmenty, kadruję i fotografuję. Ostatnio mocniej skupiam się na detalach, na obiektach tak małych, że przestają być oczywiste – zmieniają się w abstrakcję.
Jakie na przykład?
A choćby odbicie w wodzie, krople rosy. Poprzez skupienie na wycinku to, co rzeczywiste, przemienia się.
I staje się sztuką?
Definicji sztuki jest tyle, ilu ludzi nią się zajmujących. Część moich zdjęć uchodzi za fotografię artystyczną, ale ja wolę mówić o fotografii przyrodniczej. Bo nie są to zdjęcia przetworzone.
Pokazuję rzeczywistość bez obróbek i ulepszeń.
Oczywiście decyduję, co fotografuję, a tym samym jakoś stwarzam świat. Bo te ukazane elementy czasem trudno rozpoznać, choć są wyjęte spod nóg, z pobliskiej kałuży, z rzeki. Szukać nie muszę daleko, za to im dłużej fotografuję, tym rzadziej jestem zadowolony. W ciągu półrocza robię może kilka zdjęć, z których się naprawdę cieszę. Nie szkodzi, bo już samo chodzenie, szukanie, bycie z przyrodą to jest radość.
Jak się Twoje fotografowanie zmieniło z czasem?
Zaczynałem od fotografii analogowej, bardziej wymagającej, w której trzeba było cenić każdą klatkę. Wyjeżdżałem na miesiąc na Syberię, miałem do dyspozycji trzy tysiące ujęć i okazywało się, że to bardzo mało. Jako młody człowiek zachwycałem się dziką przyrodą, fotografowałem zwierzęta, wielki pejzaż na Suwalszczyźnie, na Syberii. Z czasem nasyciłem się tym, zacząłem opowiadać i obrazem, i tekstem. A potem skupiłem się na maleńkich obiektach. Pierwsze były pajęczyny, wnikałem w ich struktury, szukałem ostrości i nieostrości. Makrofotografia pozwala mi w miejscach „brzydkich” i przy „złej” pogodzie znajdować piękne międzyświaty. Tak doszedłem do fascynacji wodą. Do tego, co widać na niej, w jej odbiciach i pod nią.