fbpx
Ilustracja: Jakub Ferenc
Ilustracja: Jakub Ferenc
Bartosz Sadulski styczeń 2024

Jakiś cholerny geniusz

Janusz Głowacki oceniał: „Manhattan jest właśnie nieprzewidywalny. Tutaj pewniacy giną bez śladu, a kompletnie beznadziejne przypadki nagle wygrywają”. Do której kategorii należał Antoni Gronowicz, pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych autor inny niż dziennikarz, który został zmuszony do przedstawienia swoich źródeł?

Artykuł z numeru

Daj chłopaka, takiego chłopaka

W 1953 r. kupiła siedmiopokojowy apartament przy 52. Wschodniej, na piątym piętrze budynku znanego jako „The Campanile”. Ostatni po prawej, przy sięgaczu, za nim już tylko cieśnina East River i wąska Welfare Island (dziś: Roosevelt Island), z popadającym w stopniową ruinę wybudowanym 100 lat wcześniej gotyckim szpitalem Smallpox, zaprojektowanym przez Jamesa Renwicka Jr., twórcę katedry św. Patryka. Mogła go widzieć z jednego z pięciu okien wychodzących bezpośrednio na rzekę, który to widok podobno przypominał jej rodzinną Szwecję. Jednym z pierwszych mieszkańców wysmukłego 14-piętrowego apartamentowca ukończonego w 1927 r. i utrzymanego w stylu weneckiego gotyku zmieszanego z nowojorskim jazzem spod znaku Ellingtona był Ralph Pulitzer, syn tego Pulitzera, słynnego dziennikarza, wydawcy i fundatora jednej z najbardziej rozpoznawalnych nagród na świecie.

Dwa lata później wprowadziła się Madeleine Astor, wdowa po prawnuku pierwszego amerykańskiego milionera. John Jacob Astor IV poszedł na dno razem z Titanikiem, a jego była żona w murach Campanile szukała ucieczki przed drugim mężem, także milionerem. Alexander Woollcott, dziennikarz „New Yorkera”, jeden z najczęściej cytowanych ludzi swoich czasów, członek barwnej nowojorskiej grupki towarzyskiej Okrągły Stół Algonkinów, wyglądający zdaniem życzliwych przyjaciół jak „nieuczciwy Lincoln”, nadał miejscu artystycznego powabu, gdy w pomiętej piżamie i starym szlafroku przyjmował gości na tronie w swoim zagraconym poddaszu, na niekończących się niedzielnych śniadaniach. Brylowała na nich nowojorska śmietanka artystyczna, w tym pisarka Dorothy Parker, która nadała mieszkaniu Woollcotta idiomatyczną nazwę „Wit’s End”.

Wielki kryzys obszedł mieszkańców kamienicy szerokim łukiem: Alice Duer Miller mogła spokojnie pisać i walczyć o równouprawnienie, pochodzący z okolic Żyliny John D. Hertz liczyć dolary, a Noël Coward zadawać szyku.

W miejscu z taką historią zamieszkała, szukając przede wszystkim spokoju, emerytowana gwiazda kina Greta Garbo. Spędziła w nim 40 lat, w trakcie których uczyniła ze swojego apartamentu schron przed światem. Schron przytulny i wysmakowany, w którym ściany sypialni wyłożono elementami z rozebranej siedemnastowiecznej szwedzkiej szafy i trzema obrazami Renoira, a goście stąpali po zaprojektowanych przez Garbo awangardowych dywanach. Zasłony kuchenne miały podobno tak agresywnie różowy kolor, że można było je dostrzec z odległości 15 przecznic, z drugiej strony rzeki. Mogła tam praktykować bycie pozostawioną w spokoju, bo tylko o tym marzyła, jak przyznała w jednym z wywiadów. Większość przyjaciół, nawet najbliższych, nie miała jej numeru telefonu. To ona zawsze dzwoniła. Przeszła na emeryturę w wieku 35 lat, mając na koncie wystarczająco środków, żeby nie musieć nic robić do końca życia.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się