Swego czasu prowadziłam wiele warsztatów kulinarnych. Choć wcześniej uważałam, że nie przepadam za ludźmi, że nie umiem ich niczym zainteresować i że na pewno się do tego nie nadaję, to przeważyła we mnie potrzeba dzielenia się wiedzą, którą zgromadziłam przez lata. Wymagało to ode mnie wyjścia ze strefy komfortu, lecz wiedziałam, że chcę tego. Nie spodziewałam się, że warsztaty staną się moim sposobem na kilka lat życia zawodowego.
Pokazywałam więc, jak składać chlebowe bochenki, jak zagniatać ciasto drożdżowe, jak robić uniwersalne spody do tart, jak smażyć góry pączków. Okazało się, że taka praca daje mi moc. Przebywanie z ludźmi, którzy przyszli po wiedzę właśnie do mnie, bo tego chcieli, z otwartymi sercami, dawało mi dużo więcej energii i odwagi, niż mogłam przypuszczać. Miałam okazję współpracować przede wszystkim z kobietami, reprezentującymi rozmaite profesje, pochodzącymi z różnych miejsc, będącymi w odmiennym wieku. Pokazały mi, że to, co robię, ma sens. Widziałam w ludziach potrzebę zrobienia czegoś własnymi rękami, od A do Z, zamiany niczego w coś. Wytworzenia czegoś namacalnego, fizycznego.
Moim zdaniem nie ma nic bardziej magicznego niż upieczenie własnego chleba. Patrzenie, jak woda, mąka i sól zamieniają się w bułki i bochenki, a przede wszystkim przynoszą radość na twarzach tych, którzy zrobili to po raz pierwszy. Bo się udało. Podczas pandemii widziałam wzmożone zainteresowanie domowym chlebem. Nigdy wcześniej (ani później) mój blog nie przeżywał takiego oblężenia jak wtedy. Ludzie chcieli piec, szukali przepisu na zakwas i na proste drożdżówki.
W samodzielnym pieczeniu chleba jest coś pierwotnego.
Chodzi nie tylko o warstwę fizyczną, ale też o pewną… metafizykę. Nie sposób powstrzymać się wtedy od myślenia o naszych przodkach i praprzodkach, którzy na to wpadli.
Jesień to idealny czas na to, żeby spróbować.
Wieczory przychodzą szybciej, a to, co szczególnie nam, domowym piekarzom, sprzyja, to spokojna, w miarę przewidywalna temperatura otoczenia. Latem bywa tak gorąco, że trudno zapanować nad fermentacją chleba i zakwasu, więc o błędy (i zniechęcenie, jeśli dopiero zaczynamy) bardzo łatwo. Jesień jest równomierna, spokojna i kojąca. Tak jak pieczenie bułeczek, chałki czy chleba w domowym zaciszu.
Zapewniam, nic nie smakuje wspanialej od ciepłej kromki samodzielnie upieczonego chleba i nie ma tu znaczenia, czy jest to pieczywo na drożdżach, czy też chleb na zakwasie, który dla wielu jest jak Święty Graal.
Jeśli chcesz spróbować, polecam zajrzeć na mojego bloga: whiteplate.com, lub na pracowniawypiekow.com, gdzie od kilkunastu lat piszę o tym, jak zacząć piec chleb, jak rozwinąć skrzydła i co zrobić, żeby się nie zniechęcić. Opowiadam o potrzebnych akcesoriach (choć tak naprawdę wystarczą dwie ręce, miska i piekarnik). Zapraszam i życzę cudownej, pachnącej domowym chlebem jesieni.