Dziwi mnie Matka, która o tej porze powinna już dawno się obudzić. Za oknem jest teraz tartak, czuć mdlący zapach drzew. Dziwi mnie śpiew. Skąd mógłby dochodzić? Dziwię się i w tym zdziwieniu jestem pozostawiony sam sobie. Dziwi mnie Matka, która o tej porze powinna już dawno się obudzić, wypić kawę, poćwiczyć poranną jogę, zadzwonić do Przyjaciółek. Dziwią mnie Przyjaciółki Matki. Przyjaciółki Matki mogą wcale nie istnieć, choć nie mam na to żadnych dowodów. Są to Przyjaciółki Telefoniczne. Dziwi mnie berberys za oknem i mdlący, gnijący zapach drzew, i śpiew. Dziwią mnie Przyjaciółki Matki, choć nie mam na to żadnych dowodów, że mogą wcale nie istnieć. Dziwię się, że Matka Dziwaczka jeszcze śpi i że Telefoniczne Przyjaciółki Matki czekają na telefon od niej, choć nie mam na to żadnych dowodów, bo mogą wcale nie istnieć. Dziwi mnie skrzypiący szum powalanych drzew, kwaśnica za oknem, śpiew tartaku i głośno chrapiąca Matka. Patrzę na stojącą na taborecie obok łóżka szklankę. W zwiotczałych, rozmokłych ziołach rozpoznaję kozłek lekarski, szyszki chmielu, ziele męczennicy, melisę, rumianek. Śniadanie będę musiał zjeść bez Matki. Nie wydziwiam. Zwykła jajecznica na maśle, kromka żytniego chleba, kawa. Jajka tym razem z pieczątką, bo kury przestały się nieść. Te sklepowe niosą się zawsze. Idę z filiżanką świeżo zaparzonej kawy do pokoju Matki, może jej zapach ją zbudzi. Wbijam jajka na patelnię, jedno wyślizguje mi się z dłoni i ląduje na zimnej posadzce. Dziwi mnie widok rozbitego jajka, ciemne żółtko na tle fioletowej posadzki coś mi przypomina. Kucam, wbijam palec wskazujący w żółtko, delikatna błona pęka, jeszcze tylko kilka pociągnięć i mam przed sobą twarz Matki. Jej najwierniejszy portret. Chwytam kolejne jajko, rozmyślnie upuszczam, potem kolejne i kolejne. Matka patrzy na mnie z żółtka, białko faluje. To włosy Matki. Żółtko patrzy na mnie z Matki. Rozbijam kolejne jajka, z pokruszonych skorupek układam wymyślne mozaiki. Matka Jajeczna patrzy na mnie zwielokrotnieniem swoich żółtych oczu, patrzy na mnie z podłogi. Stoję nad wszystkimi moimi Matkami. Patrzę na nie z góry. Cała posadzka jest pokryta Matką. Przechodzę do sieni, biorę długi rozpęd i jak na łyżwach wślizguję się do kuchni, kręcę piruety, tarzam się w mojej Matce. W mojej żółtej Jajecznej Matce. Tańczę cały już oblepiony żółtkiem i białkiem. Dobrze, że to te z pieczątką. Tańczę coraz szybciej, wtóruje mi śpiew tartaku, mdlący, gnijący zapach drzew i głośno chrapiąca w pokoju obok Matka. Wtorek jest zawsze Dniem Dziwów. Leżę zdyszany na zimnej posadzce, czekam, aż zaschnięte żółtko przemówi.
sobota piątek
noc z soboty na piątek była pierwszą nocą
w czasie której zaświeciła się Matka
niedziela
Potrzeba wyjścia z domu bywa silniejsza niż wszystko inne. Bywa, że ignoruję tę potrzebę nawet przez kilka dni z rzędu, ale ona zawsze zwycięża. Bierze mnie za fraki, wciska w ciepłe ubranie i wyrzuca za drzwi. Matka wyskakuje wtedy na mnie z jadaczką.