Według Petera Luciana (Peter Sarsgaard) cisza jest tak naprawdę pełna dźwięków. Wykorzystując tę definicję, oferuje on niekonwencjonalną metodę leczenia depresji, lęków i przemęczenia, które – jak twierdzi – mogą być efektem różnych tonacji dźwiękowych w naszych domach. Zdaniem Petera nie tylko każdy sprzęt emituje swoje własne wibracje, ale co istotniejsze, wszystkie razem budują gamę brzmień niekorzystnie wpływających na ludzką psychikę. Akustyk dźwięku prowadzi więc w mieszkaniach swoich klientów wnikliwe śledztwa w poszukiwaniu „winowajcy”, który miałby nieświadomie zaburzać ich codzienną harmonię. Z jego badań – polegających często na wsłuchiwaniu się w ciszę albo w to, co zwykliśmy za ciszę uznawać – wynika, że źródłem złego samopoczucia i nieprzespanych nocy może okazać się toster, grzejnik albo czajnik. Jak sugeruje protagonista filmu, zmiana ustawienia przedmiotów kreuje nową perspektywę dźwiękową, która w połączeniu z „miejską symfonią” za oknem może mieć na nas zbawienny wpływ. Lucian idzie w swoich obserwacjach o krok dalej – w przestrzeni Nowego Jorku dostrzega różnego rodzaju „wzory dźwiękowe”, którymi rozpisane są poszczególne przestrzenie części miasta. Owe „wzory” nie pozostawiają nas obojętnymi i mają bezpośredni wpływ na nasz pejzaż emocjonalny. Na przykład położony w centrum Manhattanu Central Park okazuje się zgodnie z obserwacjami Luciana nie tylko oazą zieleni, ale też, za sprawą wytwarzanej przez siebie panoramy akustycznej, enklawą nostalgii.
A zatem odpowiedni toster w odpowiedniej dzielnicy jako klucz do bram nowej percepcji? Powiedzmy sobie szczerze: szansa na „dostrojenie” otaczającego nas świata w taki sposób, aby odnaleźć w nim receptę na szczęście i sprawczość, brzmi kusząco.
Poruszając się sprawnie po odpowiednio zarysowanej dźwiękami mapie, moglibyśmy spokojniej żyć, skutecznej pracować, tworzyć lepsze związki, a także unikać tego, co bolesne, niezrozumiałe, nieefektywne. Choć Brzmienie ciszy z pewnością nie należy do przykładów filmowego science fiction, to sugerowana w nim możliwość „zaprogramowania jednostki” i zbudowania uniwersalnej „teorii wszystkiego” właśnie z tym gatunkiem najsilniej się kojarzą. W obliczu takich propozycji mnożą się pytania. Czym tak naprawdę byłaby „prawdziwa cisza”? Czy odnalezienie „idealnej próżni” byłoby dziś przekleństwem czy luksusem? Co się dzieje z ciszą wewnątrz nas samych, w momencie gdy skutecznie zapanujemy już nad całym „królestwem dźwięków” poza nami? Czy bez ciszy wciąż mamy dostęp do samych siebie?
Sam Peter jest przecież odludkiem, który obsesyjnie wsłuchuje się w miejską podszewkę Nowego Jorku niczym bohater Rozmowy Francisa Forda Coppoli (1974). Relacje międzyludzkie w jego przypadku zostały sprowadzone do „usługowego minimum”, a prowadzone przez niego długoletnie badania nie są traktowane poważnie przez środowisko akademickie. Nie od dziś wiadomo, że szewc bez butów chodzi, lecz w tym kontraście kryje się coś jeszcze. Jak wyznał w jednym z wywiadów reżyser filmu Michael Tyburski: „Słyszałem kiedyś historię o słynnym kompozytorze muzyki awangardowej, który w ramach swoich twórczych poszukiwań zdecydował się wejść do komory bezechowej. Wychodząc z tego specyficznego pomieszczenia, i tak stwierdził, że słyszał tam jakiś dźwięk. Inżynier wyjaśnił mu, że najprawdopodobniej dochodził do jego uszu odgłos własnej krwi płynącej przez jego żyły. Dużo myślałem o tej anegdocie w momencie, gdy pracowaliśmy nad postacią filmowego Petera: bez względu na to, jak skrupulatnie skonstruowany jest – nawet przez ciebie samego – świat wokół, nadal nie możesz uciec w pełni od samego siebie”.