fbpx
Igor Tuleya fot. Albert Zawada/Agencja Wyborcza.p
Igor Tuleya fot. Albert Zawada/Agencja Wyborcza.p
z Igorem Tuleyą rozmawia Paulina Wilk grudzień 2024

Wolę być Niewinnym Czarodziejem

Mądrość sędziego polega na pracy bez uprzedzeń, na umiejętności prawidłowego stosowania przepisów, ale tak, aby w ich gmatwaninie nie stracić z oczu człowieka. Czyli orzekać słusznie, sprawiedliwie i niekrzywdząco. Bez automatyzmu, ze świadomością, że przepisy prawa stosowane są na żywej osobie.

Artykuł z numeru

Stwórz szałas na hałas

W jakim momencie życia Pana zastałam? Jest Pan człowiekiem po przegranej, po zwycięstwie czy jeszcze na polu walki?

Jestem w drodze. Choć nigdy nie utraciłem swojego miejsca w zawodzie sędziowskim, dlatego że zawieszenie mnie przez Izbę Dyscyplinarną było całkowicie bezprawne, to faktycznie przez ponad dwa lata miałem przerwę w służbie. Aktualnie żyję w ciągłych rozjazdach, bo odbywam dużo spotkań z ludźmi. Chcę się przydać w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Te ostatnie lata pokazały nam, że instytucje i prawo można obejść i zniszczyć, ale 40 mln świadomych obywateli trudno byłoby zamknąć w łagrze. W tym właśnie pokładam nadzieję i może brzmi to naiwnie, ale wierzę w budowanie modelu sędziego obywatelskiego. A czy się podniosłem po tamtej walce? Zawodowo jestem znów czynny od dwóch lat, a od roku – może trochę rozczarowany. Wyobrażałem sobie, jak chyba wiele osób, że odbudowa praworządności pójdzie inaczej, szybciej.

A wewnętrznie podniósł się Pan?

Nie ma co się oszukiwać, te osiem lat, a w szczególności okres zawieszenia mnie w służbie i kilka miesięcy niepewności, czy zostanę zatrzymany, to było spore napięcie. Dużo mnie to kosztowało, może nawet nie do końca zdaję sobie sprawę, jak dużo. Łapią mnie chwile zmęczenia, zniechęcenia. Zdaję sobie sprawę, że wiele spraw własnych, życiowych zawaliłem, przez osiem lat koncentrując się głównie na tych publicznych.

Kiedy dla Pana zaczęła się batalia o praworządność?

Na przełomie 2015 i 2016 r., kiedy wybuchł kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego. Pierwsi protestować zaczęli obywatele. My, sędziowie i prawnicy, jeszcze nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Nie byliśmy uczeni odważnego zabierania głosu w debacie publicznej. Nikt nas nie uczył, że można wyjść na ulice. Ale istnieje tzw. deklaracja sofijska z 2013 r. podpisana przez europejskie rady sądownicze. Mówi ona, że sędziowie mają prawo zabierać głos w sytuacjach kryzysów konstytucyjnych. Był też szereg wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który taką aktywność dopuszczał. To nam dało podstawy do działania.

A jak Pan znalazł w sobie odwagę?

Występowanie publiczne nie leży w mojej naturze, jestem introwertykiem.

Tłumy i przemawianie zawsze mnie przerażały. Musiałem się przełamać.

Znałem założenia programowe Prawa i Sprawiedliwości, które wygrało wybory w 2015 r., czytałem książkę Jarosława Kaczyńskiego Polska naszych marzeń i wszystko to wydawało mi się komiczne, absurdalne, niemożliwe. Gdy jakiś dziennikarz spytał mnie, czy my, sędziowie, nie boimy się zapowiadanej rewolucji, byłem rozbawiony. Odpowiedziałem, że przecież jest konstytucja, a Polska to nie Węgry. Byliśmy z innymi sędziami pewni tego, że to, co Orban wyczyniał, mając większość konstytucyjną, w Polsce jest nie do zrobienia. A udało się, i to bez większości. Nasz ład prawny został postawiony na głowie.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się