Cisza jest pojęciem przepastnym. Ciszą nazywamy stan skupienia podczas medytacji i stan przerażenia podczas oglądania horroru w szczególnym momencie tuż przed tym, jak wydarzy się coś złego. Cisza może być wytchnieniem i torturą. Mówimy sobie, że cicho należy się zachowywać w bibliotece i w muzeum, ale już w księgarni i muzealnej kawiarence niekoniecznie. W jaki zatem sposób dzielimy przestrzeń na dźwiękowe parcele i kwartały? Jak to możliwe, że jedno słowo używane jest na określenie tak skrajnie różnych zjawisk dźwiękowych? Jak poradzić sobie z tym, że te same dźwięki, np. koncert na festynie, jednym przeszkadzają, a innym się podobają (bo przecież jeszcze musimy poradzić sobie z tym, że mówiąc o ciszy, mówimy nierozerwalnie o „hałasie”, często w kontrze, jakby to był awers i rewers, strona jasna i ciemna)? Innymi słowy, jak pogodzić sprzeczne potrzeby dźwiękowe różnych ludzi, którzy żyją obok siebie?
Koncepcja ciszy nie jest oczywista również dlatego, że nie ma czegoś takiego jak cisza zupełna.
Czasem cisza oznacza dla nas w istocie wypełnienie swojego otoczenia dźwiękami innymi niż te, których doświadczamy na co dzień, np. dźwiękami natury. Po długim dniu pracy w zatłoczonym biurze typu open space wybieramy się na spacer do lasu albo miejskiego parku, w którym świergoczą ptaki, szeleszczą liście, suche patyczki łamią się pod naszymi butami, dochodzą do nas rozmowy innych spacerowiczek i spacerowiczów, a ortalionowa kurtka szeleści przy ruchach ciała, a mimo to mówimy sobie, że panuje tam cisza i spokój. Bywa, że cisza oznacza raczej udomowioną fonosferę miejsca zamieszkania – choć buczy w nim lodówka, woda przelewa się w kaloryferach, a przez zamknięte okno dochodzi stłumiony szum ruchu ulicznego, mówimy, że w domu panuje cisza. Czasem pytam osoby uczestniczące w warsztatach i spacerach o ich ulubiony dźwięk, mówią wtedy o braku dźwięku, o szemrzących strumykach albo o śpiewie ptaków, wszyscy jesteśmy mieszczuchami, którym ewidentnie przydałyby się dodatkowe dni wolnego i przechadzka bez smartfona w szczerym polu.
Są ludzie, którzy z różnych powodów nie lubią przebywać w ciszy. Na spotkaniu, gdy na chwilę rozmowa traci impet lub jej uczestnicy i uczestniczki zastanawiają się, co dalej powiedzieć, osoby te mówią: „Ale cisza, co nie?”. Wszystko, byleby tylko nie być w tej ciszy nawet parę chwil. Są też ludzie, którzy nie potrafią się zatrzymać, którym chorobowa gonitwa myśli sprawia cierpienie, bo wyciszyć się nie mogą. Dla nich powstają aplikacje z szumiącym deszczem i playlisty na Spotify z różnymi typami fal mózgowych. Mówimy, że cisza jest luksusem lub towarem – kto decyduje o jej cenie i dystrybucji? Są w końcu ludzie, którzy zabraniają innym mówić, tzn. uciszają ich wypowiedzi o politycznym samostanowieniu.