fbpx
fot. z archiwum rodzinnego Justyny Sobolewskiej
fot. z archiwum rodzinnego Justyny Sobolewskiej
Wojciech Bonowicz luty 2025

Moi, mistrzowie: Jadwiga Stańczakowa

„Wskoczyłam w wiersze jak w rzeczkę” – napisała o sobie. Była późną debiutantką, pierwszą książkę poetycką opublikowała w wieku lat 60. Zatytułowała ją prosto, bezpretensjonalnie – „Niewidoma”.

Artykuł z numeru

Dotknij mnie

I taka też – prosta i bezpretensjonalna – jest cała jej twórczość, zarówno poetycka, jak prozatorska. Można się o tym przekonać, czytając tom jej próz zatytułowany Ślepak (nowe wydanie – Kraków 2022), a także obszerny wybór Poezje i prozinki (Warszawa 2024). O dramatycznym, niezwykłym życiu autorki opowiada jej wnuczka Justyna Sobolewska w książce Jadwiga. Opowieść o Stańczakowej (Kraków 2024).

Pierwsze spotkanie z jej twórczością też zresztą zawdzięczam Justynie. Jakieś ćwierć wieku temu pokazała mi książki babci, podarowała też drugi tom Dziennika we dwoje, napisanego przez Stańczakową wspólnie z Mironem Białoszewskim (ona pisała regularnie, on co jakiś czas coś dopisywał). Dziennik… był frapujący – rzeczowy, powściągliwy, skoncentrowany na innych, nie na autorce. W znacznej mierze był to ciąg przytoczeń – co powiedzieli Miron, domownicy, goście. Niemniej Stańczakowa odnotowywała też ważne wyjścia i wyjazdy, a także postępy we własnych pracach literackich (zapisek z 5 czerwca 1977: „Wczoraj zamknęłam tomik wierszy”). Rzeczowy styl – powstrzymanie się od komentarza, interpretacji, dopowiadającej puenty – stał się charakterystyczną cechą niemal całej jej twórczości.

Najwcześniejsze wiersze Stańczakowej bardzo przypominają dziennikowe zapisy.

Aż dziw, że ich „reporterska” forma nie przyciąg­nęła wtedy uwagi krytyków. Podobnie jak fakt, że Stańczakowej udało się znaleźć wiarygodny i jednocześnie interesujący literacko sposób na opowiedzenie o swoim „ślepackim” doświadczeniu. Intrygująca jest temperatura jej wierszy i krótkich próz. Sprawozdawczość zabarwiona jest u niej delikatnym poczuciem humoru, opowieści o dramatycznych zdarzeniach przenika coś w rodzaju fingowanej naiwności, udawanego zdziwienia. Nie ma w tych utworach cienia szantażu, jeśli mówi się tu o cierpieniu, to jakby mimochodem, jak o każdym innym potocznym doświadczeniu. Niewidoma? No tak, niewidoma. Nie widzi – choć czasem coś jeszcze błyśnie („jak rybie łuski”) w tej ogarniającej ją ciemności – ale dotyka, słyszy, czuje zapachy i smaki. Nie widzi – ale przecież wychodzi, spotyka się, tworzy. Depresja? Owszem, ale też codzienne zaskoczenia, zachwyty, chwile ulgi. A wspomniana twórczość? Może to nic ważnego, a może jednak ważne… Pozbawiona egzaltacji poezja Stańczakowej zawiera w sobie całe bogactwo doświadczeń.

Mój niewidzący przyjaciel opowiadał mi, że kiedy stracił wzrok, inne zmysły z czasem zaczęły się wyostrzać, uruchamiały się jakby nowe obszary w mózgu, a on sam stał się wrażliwy na to, czego wcześniej nie dostrzegał. Dwa wiersze, które wybrałem, mówią właśnie o tym.

Czy to nie godne zastanowienia, że potrafimy jednym rzutem oka ogarnąć „takiego olbrzyma” jak stara, strzelista brzoza?

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się