fbpx
fot. Wydawnictwo Drzazgi
fot. Wydawnictwo Drzazgi
Kamila Dzika-Jurek marzec 2025

Idźmy warstwami

„Nikt nie powinien umierać w lato” – ten głos, tak jak wiele mu podobnych ze zbioru opowiadań Radosława Kobierskiego „Na wulkanie”, wytrąca nagle czytelnika ze ścieżki płynnego stylu, z jaką ta proza z początku gładko pracuje.

Artykuł z numeru

Zostaw alkohol, chodź tańczyć

To się zdarza, myślę, najczęściej u tzw. poetów-prozaików. Jak Kobierski właśnie.

To zdanie, jak się zresztą wkrótce dowiemy z lektury tytułowego opowiadania tomu, powie ojciec do syna, który urodzi się w środku zimy, ale i w środku historii, pomiędzy jeszcze świeżym wspomnieniem Wielkiej Wojny a już kolejną, która wybuchnie za kilka lat (Zygmunt przyjdzie na świat 3 lutego 1935 r.). Co to znaczy w utworze? To już zadanie dla odbiorcy, któremu Kobierski na szczęście nie zechce w lekturze asystować – co jest dziś zmorą prozy współczesnej.

Dostajemy książkę przemyślaną i napisaną warstwowo. Umieranie, a także wizje własnego, lepszego niż dotychczasowe życia, kiedy odchodzą najbliżsi, relacje rodzinne, które nie pozwalają na życie autonomiczne, są łącznikiem tych warstw. Banalna kruchość egzystencji zostaje tutaj znakomicie opowiedziana. Poza tym każdy z bohaterów Na wulkanie musi niejako udowodnić, że zasługuje na swoje istnienie tu i teraz. Musi na nie zapracować odpowiednimi studiami i karierą, pokazać rodzinie i znajomym, że nadaje się do wychowania dzieci i do pilnowania biznesu.

„Przywilej bycia kimś” nie jest dany z urodzenia. A kiedy Kobierski tak mówi, to otwiera tym samym wielką ranę w czytającym – bo ilu z nas myśli w ten sposób na co dzień, dodając do swojego życia niepotrzebne ciężary. Jakby samo to, że jesteśmy – inni, pojedynczy, ciekawi – światu nie wystarczało.


Radosław Kobierski, Na wulkanie, Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny 2025, s. 268