Od paru lat mówi się w Polsce o odrodzeniu lub konieczności odrodzenia inteligencji zaangażowanej. Czy Pańskim zdaniem rzeczywiście potrzebujemy etosowej inteligencji?
Od wielu lat mówi się raz o niezbędności postaw inteligenckich, innym razem o upadku inteligencji, która w konieczny sposób przekształca się w klasę średnią. Pacjent tymczasem czuje się średnio, nie kwitnie, ale i nie umiera. Teraz do rzeczy: istnienie grupy społecznej, która w sposób nieco bardziej finezyjny niż w sloganach partii politycznych albo w reklamach artykułuje problemy, dążenia i idee społeczne, a w ten sposób pomaga społeczeństwu się odnaleźć, jest czymś pozytywnym.
Kiedyś, w dawnym świecie – tak to nazwijmy – inteligencja stanowiła jednak socjologicznie odrębną klasę, która powstała w określonych warunkach i zyskała własną samoświadomość, wykształciła też specyficzny etos i kodeks wartości. Dziś też jest miejsce na taką grupę?
Trzeba wyróżnić pewne elementy, które były związane z tamtą epoką i które, jak mi się wydaje, odeszły. Chodzi mi o specyfikę obyczajowości, stylu zachowania, pewnej wyniosłości, tego wszystkiego, co Chałasiński z irytacją nazywał gettem inteligenckim. Z drugiej zaś strony to jest pewne dziedzictwo ideowe, które możemy – jeśli lubimy pompatyczne słowa – nazwać etosem, i które może istnieć nawet jeśli zanikną te wyróżniki obyczajowe.
Czyli można mówić o ciągłości pewnego etosu bez względu na to, z jakiej grupy społecznej ktoś pochodzi?
Czemu nie, ostatecznie istnieje chyba coś takiego, co się nazywa asymilacją kulturową?
A jakie elementy tego etosu mogą być Pańskim zdaniem dziedziczone, a jakie powinny być dziedziczone?
Wyobrażałbym sobie, że elementem postawy polskich inteligentów, który istnieje już 200 lat, właściwie bez zmian, jest przekonanie, pewne poczucie – nie wiem, czy można użyć takiego określenia – że jest się w pewien sposób warstwą wzorcotwórczą czy też że chciałoby się być warstwą wzorcotwórczą. To łączy się z przeświadczeniem, istniejącym gdzieś w tyle głowy, że podniesienie ludu do poziomu inteligencji jest pewnym ideałem, tzn. że trzeba właśnie nie być populistą, jakoś tłumaczyć i wyjaśniać, zainteresować ludzi szerszymi problemami. To jest postawa, która z jednej strony określa się przeciw radykalnej ludomanii, która uważa, że należy samemu się wszystkiego od ludu uczyć, a z drugiej strony – przeciw konserwatywnemu wyodrębnianiu się, konserwowaniu sztywnych barier. Mnie się wydaje – intuicyjnie – że elementy tej postawy do dziś istnieją i że ona jest ważnym elementem tego tradycyjnego i nowego etosu.
Pańskim zdaniem paternalizm, który jest wpisany w etos inteligencki przyjmuje jakąś taką delikatną formę, która… nie szkodzi.
Tak mi się wydaje. Ja osobiście nie jestem wrogiem szeroko rozumianego paternalizmu. Nie wydaje mi się, by szacunek dla drugiego człowieka i poczucie utożsamienia się z ideałami demokratycznymi sprawiał, że człowiek ma obowiązek przyjmować za swoje idee wyznawane przez większą część społeczeństwa. Jest miejsce na próbę przekonywania ludzi, nie narzucania, ale przekonywania do swoich ideałów. Oczywiście można powiedzieć, że do swoich poglądów próbują przekonać społeczeństwo wszyscy, bo to są i producenci za pomocą reklam, i przedstawiciele wyznań religijnych, i politycy, zwłaszcza przed wyborami, ale też organizacje pozarządowe namawiające do przekazania im jednego procenta swoich podatków i to jest w wolnym kraju rzecz oczywista. Optymistycznie (choć być może bezpodstawnie) myślę, że inteligenci próbują robić to w bardziej finezyjny sposób niż reklamy. Czy funkcją społeczną ludzi wykształconych nie jest po prostu tworzenie ram wyobraźni, w której myśl obywateli, również myśl polityków, się porusza?