fbpx
Halina Bortnowska luty 2007

***

Zwiedzam Pałac Narodów, mętnie czując, że to nie ten prawdziwy, lecz z innej bajki. Podobny jest trochę do lokacji, gdzie się rozgrywała „Seksmisja”. Jakieś kopuły nakładające się na siebie, a wewnątrz piramidy. Wszystko z granatowego i ciemno-zielonego kartonu, obłe ściany albo wsporniki z falistej tektury. Wszystko bez drzwi, przedzieram się przez to tnąc nożem, szarpiąc dziury, by móc się przez nie przecisnąć ku bladawemu światłu. Kurz. Zapach kleju. Gorąco. Wreszcie na dole otwiera się przede mną wyjście, dziura, której brzegi pękają i zawijają się.

Artykuł z numeru

Duchowy atlas świata

Ktoś mi daje pomięty list zaadresowany niewprawną ręką. To list z Tadżykistanu. Dobrze, że decyduję się go od razu otworzyć, choć to nie ten, którego pilnie oczekuję. A jednak! W liście jest czek – zwrot kosztów dalekiej podróży. Czek jest zwinięty w rulonik, brudny, wytłuszczony, jakby długo poniewierał się po czyichś kieszeniach razem z machorką i łuskami słonecznika.

 

TEREMISKI

Już powinna być zima. Zbrązowiały, porudziały las trwa w oczekiwaniu. Nagie sztywne gałęzie, pręty, poczerniałe igliwie, zaciśnięte szyszki. Dołem zimny mech, zimny piach. Pasemka mgły.

U Wajraka w szarej wolierze skleconej z desek i siatki mieszka i daje się oglądać cud elegancji – taki blask czarnych piór, takie nasycenie czerni, jakiego się nie spotyka – kruczyca (krukini?) twardo patrzy mi w oczy. Przez siatkę wysuwa do Adama dziób z kosmicznego metalu, jaśniejszy od piór, podbarwiony fioletem.

 

*

Rozmowa o Rospudzie. Tu, na polanie między lasami, jakoś inaczej słucha się o niedalekiej przecież dolinie, która jest ostatnim europejskim fragmentem skorupy ziemskiej do dziś okrytym skrawkiem autentycznej biosfery.  Wszędzie dookoła mniej lub bardziej zmieniona, naruszona skóra planety pełna blizn i podejrzanych narośli. To miejsce zniknie, przepadnie jego inność. A przecież niezbędną inwestycję można pociągnąć inną trasą. Jeszcze można. Ale już wkrótce ograbimy bezpowrotnie swoje dzieci, które nigdy nie zobaczą Rospudy. A może jednak?

Właściwie to chciałabym, aby w Polsce żył gdzieś łaskawy król albo czarodziej, czy może szeptucha, potężniejsza niż ta z sąsiedniej wsi. Przed taką osobą można by uklęknąć bez upokorzenia i prosić: osłoń Rospudę. Otocz ją niewidzialnym częstokołem nie do wyłamania. Zawieś nad nią swoje zaklęcia. Niech niszczyciele zaczną się lękać ptaków, żab i ryb o ostrych zębach, mieczy trzcin i czarnych pałek uniesionych nad mokradłem. Niech ich straszą nie narodzeni jeszcze potomkowie, którzy mogą wzgardzić ogołoconym światem.

*

Dęby królewskie, te naprawdę stare, w obecnym przed-zimiu stoją bezlistnie, nie jak dębinki całe w rudych papilotach. Pod dębami udeptany na klepisko placyk. Na symbolicznym drewnianym ogrodzeniu rozmokła kartka papieru: „Wstęp 4 zł”. Na klepisku żaden żołądź nie wykiełkuje.

*

Wieczorem w teremiszczańskim saloniku zaglądam do znalezionego na półce podręcznika botaniki. Dowiaduję się, że plan budowy skrzypów jest nieprzerwanie realizowany w biosferze od 300 milionów lat. Dziś skrzypy polne i skrzypy olbrzymie rosną w Polsce głównie na ugorach i śmietniskach. Tyle podręcznik. Mogę dodać: skrzypy to także rośliny cmentarne. Nabrałam do nich szacunku. Stworzę im rezerwat na swojej działce ostatecznej.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się