Spróbuję też zatrzymać się nad postawami ludzi w sytuacjach ekstremalnych, czyli na naszym gruncie będą to postawy świadków epoki upływającej pod znakiem swastyki oraz sierpa i młota. Wszystko po to, by pokazać, jak bardzo bezradny może okazać się tradycyjny warsztat historyka (także politologa), jak bardzo iluzoryczne może być nasze „intuicyjne” i „racjonalne” pojmowanie procesu dziejowego, szczególnie, gdy wchodzimy w tzw. „trudną historię”, ”, tj. te wszystkie jej obszary, które cieszą się powszechnym zainteresowaniem społecznym, spolaryzowanymi stanowiskami badawczymi i podobnie zróżnicowanymi postawami ludzi mediów ( a za nimi społeczeństwa) a dotyczące sporu o pojmowanie kontrowersyjnego procesu historycznego, np. kwestii współpracy z SB w ogóle ,czy postawy Kościoła wobec eksterminacji Żydów itp. itd.
Mój spór z Polemistami sprowadza się do radykalnie odmiennego pojmowania sensu naszej misji (zawodu) w sytuacji nie sprawdzania się tradycyjnej narracji historycznej. Jedynym wyznacznikiem, imperatywem moralnym działalności historyka (człowieka nauki), winno być dążenie do prawdy, „nawet wtedy gdy może ona być nieakceptowana przez nasze otoczenie i godzić w interesy jednostek lub całych środowisk” . Nie należy wątpić w słuszność takiego przekonania, także jeśli z różnych stron, czasami prześmiewczo, dobiegają połajania, że słów nie należy brać zbyt dosłownie. Również jeśli nawet słyszymy opinie, że podważanie „autorytetów” jest szkodliwe, chociaż trudno zrozumieć „szkodliwość” ujawniania prawdy o kimś/o czymś, kto/co niezasłużenie cieszy się społecznym szacunkiem, a jeszcze trudniej wypływającej z tej postawy wizji człowieka, jako bezwolnego nierozumnego „barana”, któremu wszystko trzeba podać na talerzu, bo inaczej niczego nie zrozumie, zamiast Boskiej „owieczki” kierującej się innym impulsem innej rzeczywistości.
Kilka lat temu napisałem książkę „Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce 1939-1941” . Obok tytułowego, dominującego wątku o elitach, zawarłem w niej liczne uwagi (krytyczne) na temat kondycji człowieka w czasach wojny i okupacji, szczególnie w aspekcie stosunków polsko-żydowskich. Dziś zapewne wycofałbym się z niektórych tez i zauroczeń, zwłaszcza przewijającego się w książce filosemityzmu i wątków pobocznych, jednakże z pewnością nie zmieniłbym meritum; popełniłem w niej jednak fundamentalny błąd metodologiczny. Sprowadzał się on do skrótu myślowego, że mój opis chrześcijanina i jego wiary , a także Polaka i jego patriotyzmu – mam na myśli drugi plan książki – w sposób jasny precyzuje moją pozycję metodologiczną, a w związku z tym nie ma potrzeby opisywać rzeczy tak oczywistej. Przyjąłem bowiem założenie – proszę wybaczyć nieporadność języka – że istnieją dwie wizje człowieka. Jedna – ewangeliczna, w myśl tej wizji człowiek jest zobowiązany przestrzegać Dekalogu i nauk Chrystusa w każdej wyobrażalnej naszymi zmysłami i doświadczanej rzeczywistości. W tej perspektywie konfrontacja człowieka z systemem okupacyjnym, z wyjątkiem bardzo nielicznych, vide o. Kolbe, kończy się katastrofą. Człowiek, niemal na całym froncie, przegrywa – żeby przeżyć musi kraść, wystawiać fałszywe świadectwa, zabijać. Co więcej – do realizacji swoich celów czasu wojny wykorzystuje bezpośrednio i pośrednio Boga, bo modli się do Niego o swoje przetrwanie, a tam mieści się prośba, nawet nieświadoma, o powodzenie w działaniach niedekalogowych. Druga wizja – nieewangeliczna jest wersją „życiową”. Nie można więc – mówiąc globalnie – mieć do niego pretensji, że „zawiesza” lub przynajmniej przymruża oko na Dekalog. Jest w końcu tylko człowiekiem, a nawet więcej – jest zawsze Człowiekiem.