fbpx
s. Małgorzata Chmielewska kwiecień 2007

Zobaczyć Kościół żywy – zobaczyć dobro

Kryzys Kościoła w Polsce? Raczej wyzwania, jakie stawia przed Kościołem i każdym z nas codzienne życie. Pytanie, czy chcemy i potrafimy je rozpoznać i na nie odpowiedzieć.

Artykuł z numeru

Kościół po zawale

Każda wspólnota ma tendencję do zamykania się we własnej strukturze, która daje poczucie bezpieczeństwa. To, co było na początku świeże i nowe, staje się powoli skostniałe – i życie zanika. Na szczęście w Kościele Duch Święty nie śpi. To właśnie dlatego jest on od dwóch tysięcy ,,w kryzysie” – i żyje! To, co stare i skostniałe, dogorywa. I rodzi się nowe.

Mogę pisać jedynie o tym, co znam z doświadczenia. Mieszkam w małej wiosce. Żyję wśród najbiedniejszych, wychowuję dzieci. Uczestniczę w spotkaniach młodzieżowych w wielu diecezjach. Rozmawiam z młodymi, w tym z księżmi. Czytam gazety. Telewizji raczej nie oglądam.

Po pierwsze zatem: młodzież. Przepaść pomiędzy duszpasterstwem w miastach (szczególnie duszpasterstwem akademickim, z reguły prowadzonym przez zakony) a troską o młodzież na wsi jest ogromna. Katechizacja szkolna, niepoparta duszpasterską pracą w parafii, prowadzi do tego, że nie buduje się więzi ze wspólnotą parafialną. Ale jak ją budować? Dzieci dowożone są do szkół wiejskich z kilku różnych parafii – po lekcjach kontakt się urywa. Proboszczowie, nie mając z nimi styczności na co dzień, po prostu ich nie znają. Przy kościele nic się nie dzieje, pustka.

Oto konkretny przykład: dziecko w trzeciej klasie ma obowiązek uczestnictwa w Drodze krzyżowej w kościele przy szkole. Ale ono jest z innej parafii. Do szkoły na godzinę 16 nie ma jak dojechać; odległość między kościołem parafialnym a domem wynosi 6 kilometrów – po południu brak komunikacji. Rezultat: obniżona ocena z religii i wielkie rozgoryczenie…

Jakie jest nasze podejście do duszpasterstwa? Jaką Ewangelię głosimy dzieciom? Kolejny przykład: Pierwsza Komunia w drugiej klasie. Przerażona Marysia próbuje wykuć na pamięć dziesiątki katechizmowych formułek. Jak nie będzie umiała, nie przystąpi do Komunii – tak powiedziała pani katechetka. Jadę do szkoły i próbuję negocjować: może wystarczy tylko to, co podstawowe, a reszta w dalszym życiu? Pytam, czy płynna recytacja dziesiątków definicji jest rzeczywiście miarą przygotowania dziecka do spotkania z Jezusem w Eucharystii. Kościół naucza, że dziecko może przyjąć Komunię, jeśli potrafi odróżnić chleb zwykły od eucharystycznego i (na swoim poziomie) ma świadomość grzechu, tego, co jest dobre, a co złe. Chyba że ja się mylę… Pytam jeszcze, czy na katechizacji rozmawiano o tym, co to znaczy przyjąć Pana Jezusa. Że to znaczy być dobrym dla drugiego człowieka, dla kolegi, mamy, babci… Czy dzieci przygotowały coś dobrego dla młodszych, dla pierwszaków? I słyszę odpowiedź: tego nie przewiduje program.

Ta sama, dziś już trzecia, klasa. Lekko upośledzony dzieciak jest od szeregu miesięcy obiektem zbiorowej agresji w klasie. Zrozpaczona i bezradna matka, nauczycielka, która zrobiła wszystko – bez skutku. Dzieciak jest kopany, wyszydzany, poniżany. Jedna z dziewczynek ogłosiła, że będzie chodzić w rękawiczkach, żeby się nim nie pobrudzić. Katecheta milczy. Dzieci znają przecież wszystkie wymagane formułki. Wyjątek? Nie: reguła.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się