Odniosłem wrażenie (a nie byłem w tym uczuciu odosobniony), że są to sprawy, o których na Ukrainie ciągle nie można mówić wprost. Tak naprawdę nie poruszono wówczas żadnego drażliwego problemu. A przecież byliśmy tam w gronie ludzi nauki. Jeśli i w tym towarzystwie zbyt wiele nie da się powiedzieć o niełatwej przeszłości, to można tylko domniemywać, jak sytuacja wygląda poza murami uczelni. Wprawdzie nie znam tej problematyki z pierwszej ręki, ale mam podstawy, aby przypuszczać, iż podobnie rzeczy się mają w przypadku Litwy, Łotwy i Estonii. Zastanawiałem się nad tym wszystkim, czytając książkę wybitnego badacza tematyki Holocaustu Raula Hilberga – kolejną doniosłą publikację wydaną we współpracy z Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy IFiS PAN.
W przyjętym przez badaczy podziale na sprawców, ofiary oraz świadków, nikt – co oczywiste – nie chce odgrywać roli kata. Ukraińscy referenci na lwowskim sympozjum milczeniem zbyli jedyne bodaj wystąpienie traktujące o ukraińskich formacjach uczestniczących w mordowaniu Żydów. Tymczasem Hilberg przypomina, że kategorii nazisty, zbrodniarza nie da się ograniczyć do Niemców. Obok Słowaków, kolaborującego rządu w Vichy, belgijskich ochotników wstępujących do formacji SS, autor najwięcej uwagi poświęca krajom nadbałtyckim oraz Ukrainie. Szczegółowy opis okrutnej rzeźni w Kownie pod koniec czerwca 1941 roku dokonanej rękoma litewskich oddziałów policyjnych możemy poznać, czytając U progu Zagłady Tomasza Szaroty. Jej lektura pozawala wyobrazić sobie, z jakim zapałem w eksterminacji Żydów uczestniczyli Litwini, ale też – dodajmy – Łotysze i Estończycy. Ci, którzy nie brali bezpośredniego udziału w egzekucjach, wchodzili w skład jednostek strzegących gett, obozów koncentracyjnych i obozów śmierci w Sobiborze czy Bełżcu (przebrany w mundur łotewski znalazł się tam Jan Karski, by przygotować swą słynną relację). Jak podaje amerykański historyk, Policja Polska miała zdecydowanie najmniejszy udział w mordowaniu Żydów spośród wszystkich tego typu formacji w całej Europie. Nie przytaczam tej diagnozy dla lepszego samopoczucia lub z przekonaniem, iż w stosunku do Żydów w „epoce pieców” nie mamy sobie nic do zarzucenia (kilkakrotnie zresztą w swoich tekstach dotykałem ciemnych stron rodzimej przeszłości). Czynię to z dwóch względów. Najpierw, by pokazać wyważone podejście Hilberga do postaw Polaków i okupacji w Polsce, która (tak tu jak i na terenach byłego ZSRR) miała specyficzny, zupełnie nieporównywalny charakter z Francją, Holandią, nie mówiąc o Danii czy Norwegii. Po wtóre, by powiedzieć, że problemy, z jakimi powinniśmy się zmierzyć, myśląc o naszej przeszłości, nie mają takiej postaci jak w przypadku państw satelickich czy kolaborujących z III Rzeszą. To nade wszystko sfera ukrytego antysemityzmu, który z jednej strony owocował donosicielstwem, a z drugiej obojętnością.